sobota, 19 kwietnia 2014

Życzenia

Przepraszam, że się nie odzywam, ale niestety, taka sytuacja potrwa pewnie do końca czerwca.Wpadam do Was tylko na chwilkę, z życzeniami. Tak, będą beznadziejne i w sposób żenujący skopiowane z jakiejś strony internetowej. Bardzo mi przykro, że nie będą moim dziełem, ale nie jestem w stanie stworzyć niczego, co miałoby ręce i nogi. Kiedyś uda mi się to zrobić, ale na razie musicie zadowolić się czymś innym. 

W te piękne Święta, gdy Pan Zmartwychwstanie.
Życzę smacznych jajek na śniadanie, żółtego kurczaczka, 
Białego zająca i oby te święta trwały bez końca.
Tęczowych pisanek, na stole pyszności, 
Mokrego Dyngusa i wspaniałych gości, 
Niech to będzie czas uroczy, 
Życzę miłej Wielkiej Nocy!

piątek, 4 kwietnia 2014

"Z piekła do raju": Rozdział IX: "Nadzieja"

Rozdział IX
"Nadzieja"


Przez kolejny tydzień odwiedzałam Janka prawie codziennie. Nie mogłam znieść tego widoku, kiedy w niedzielę u każdego byli goście, tylko on taki samiuteńki. Serce mi się krajało. Był tylko człowiekiem, więc jak każdy posiadał uczucia, emocje. Jego stan poprawiał się z każdym dniem. Rany goiły się prawidłowo, powoli godził się ze swoją niepełnosprawnością. Na moim oddziale pojawiła się także kilkuletnia dziewczynka z niewydolnością nerek. Co prawda, powinna leżeć w innym sektorze, ale było krótko po wojnie, szpital nie zdążył odbudować się do końca. Helenka była blondyneczką o niebieskich oczkach, możnaby powiedzieć aniołek. Jej choroba była skazą na niewinnej duszyczce.
Tego dnia całą trójką byliśmy w szpitalu. Siedzieliśmy w gabinecie i rozmawialiśmy, tak naprawdę o niczym. Ostatnimi dniami atmosfera była dziwnie napięta. Każdy bał się poruszać jakieś ważniejsze tematy w obawie przed szpiegami, o których ostatnimi czasy dużo się słyszało. Podobnież mogli być nawet wśród pacjentów i ich rodzin.
Do pokoju wszedł Bolek - niewiele starszy ode mnie okulista. Miał około 28 - 30 lat. Nosił okulary i średniej długości czarny zarost, który dodawał mu powagi. Czarne włosy dostawały się za okulary i wchodziły do jego zielonych oczu. W rzeczywistości był bardzo sympatycznym człowiekiem, choć wyraz jego twarzy zdawał się wyrażać coś zupełnie innego.
-Dzień dobry, moje Doktorzątka. -przywitał się.
Zareagowaliśmy śmiechem, choć żadne z nas nie miało na to ochoty.
-Byłem u Twojego pacjenta, jest co raz lepiej. -uśmiechnął się, jakby wiedział, że zależy mi na zdrowiu mojego pierwszego pacjenta. -Powoli zmysł wraca do zdrowia, podejrzewam, że maksymalnie za tydzień powinien po części odzyskać wzrok.
-Wspaniale, wierzę, że na pewno mu się uda. -Marysia podeszła do mnie i objęła ramieniem.
-W takim razie zajrzę do niego. -stojąc już prawie przy drzwiach, odwróciłam się. -Jeśli będziesz przynosił mi same tak dobre wieści, chcę widzieć Cię tu codziennie ! -zaśmiałam się.
-Czekaj, jest jeszcze jeden warunek, żebym był tym szczęśliwcem. -spojrzał zawadiacko. -Muszę się z Tobą ożenić !
Parsknęłam śmiechem, nie do końca wiedząc, jak zareagować. Postanowiłam zażartować o jego związku.
-Ciekawe co na to Twoja Florka.
-Harem dobra sprawa!
Pokręciłam głową i nacisnęłam klamkę. Ktoś odepchnął drzwi w moim kierunku. UB. To musieli być oni. Przecież nikt nie wpada do gabinetu w ten sposób ! Nie, myliłam się.
-Pani Doktor, ta mała, źle z nią! -pielęgniarka nie wiedziała co się z nią dzieje.
-Już biegnę. -wybiegłam na korytarz i popędzłam do sali Aniołka. -Kochanie, co się dzieje ? Powiedz, spróbuję Ci pomóc.
-Brzuszek… -wycedziła między chlipnięciami.
Po jej czole spływały krople potu, jednak nie miała gorączki. Dokładnie obadałam jej brzuch i szybko postawiłam diagnozę. Nerki przestały pracować, prawdopodobnie lewa opadła. Pogłaskałam ją po policzku.
-Kochanie, zaraz Ci ulżymy w bólu. -odwróciłam się do pielęgniarki. -Zamawiaj stół, natychmiast!
Na korytarzu czekali zdenerwowani rodzice tej małej. Bez przeszkód wyrazili zgodę na operację, teraz potrzebowałam tylko kogoś do asysty. Miałam do wyboru Marię lub Jacka. Mama przejmowała się każdym medycznym kontaktem z dzieckiem, dlatego doszłam do wniosku, że bardziej odpowiedni będzie Jacek. Jak poparzona wpadłam do pokoju.
-Tato, potrzebuję asysty przy operacji, mogę na Ciebie liczyć ? -oparłam się o biurko.
-Może ja Ci pomogę ? -Maria nigdy nie potrafiła mi odmówić, ale nie chciałam narażać jej na kolejny stres.
-Jesteś bardziej empatyczna, zajmij się rodzicami. -przesunęłam ręką po jej plecach. Zareagowała skinieniem głowy.
Szybko udaliśmy się na salę operacyjną. Dokładnie wyszorowaliśmy ręce i założyliśmy fartuchy, a następnie zaczekaliśmy na anestezjologa. Zofia pojawiła się w dość krótkim czasie. Mogliśmy rozpocząć operację. Koszmarne myśli wróciły. Znów bałam się, że coś pójdzie nie tak, a to niewinne dziecko umrze z mojej winy. Przecież nie byłam Bogiem, żeby decydować, kto będzie żył, a kto ma odejść do Królestwa Niebieskiego.
-Mogę? -Jacek spojrzał na mnie, wyrywając mój umysł z transu.
-Tak, zaczynajmy. -mężczyzna naciął cieniutką skórę dziecka. Moja diagnoza potwierdziła się, nerka nie była na swoim miejscu.
Zabieg trwał kilka godzin. Dobiegał końca, kiedy coś złego zaczynało dziać się z dziewczynką. Ciśnienie spadło poniżej normy. Spojrzałam na anestezjologa, a następnie w jej otwarte ciałko. Krwotok. Zaczęliśmy hamować go w miarę możliwości, ona nie mogła umrzeć na tym stole! Płyn sączył się co raz wolniej, ale serduszko przestawało bić. Oddech ustał.
-Matko Boska! -krzyknęłam nieświadomie, rzucając się w kierunku klatki piersiowej. Ucisnęłam ją kilkakrotnie, a pielęgniarka podawała dziecku tlen. -Żyj, kochanie, musisz zacząć oddychać. -szeptałam.
Widząc moje roztrzęsienie, Jacek przejął resuscytację. Nawet nie zauważyłam, kiedy po moich rumianych policzkach pociekły słone krople łez. Było to skutkiem złości, może nawet nienawiści do samej siebie i uporu. Walczyłam o nią do końca. Przeze mnie zginęło już tylu ludzi. Musiałam…
-Godzina zgonu, 13:34. -rzucił towarzyszący mi lekarz.
Wyszłam bez słowa zanosząc się płaczem. Szybko zrzuciłam poplamione części stroju, umyłam dłonie i wróciłam na oddział. Na schodach mijałam mnóstwo ludzi, jednak nie zwracałam na nich uwagi. Będąc przy drzwiach pokoju lekarskiego, wpadłam na kogoś, kto objął mnie, wydając przy tym tylko ciuchutkie “Ćśśś”, które miało mnie choć odrobinę uspokoić. Pogładził mnie po plecach - były to wyraźnie męskie dłonie. Jacek? Niemożliwe, nie wróciłby szybciej ode mnie. Bolek? Opierając głowę o moją, sprawiłby, że na pewno poczułabym jego okulary. Kim mógł być ten mężczyzna? W tej chwili marzyłam, aby był to Julian albo Alexander. Podniosłam głowę do góry. Chociaż łzy rozmywały moje pole widzenia, udało mi się zauważyć znajomą mi sylwetkę.
-Dlaczego nie leży Pan w łóżku, Panie Janku ? -wycedziłam, odrywając się od jego ciała.
- Czuję się dużo lepiej i wiem, że nie dam rady dłużej leżeć w łóżku.
W międzyczasie obok nas pojawili się rodzice dziewczynki. Oczekiwali na jakiekolwiek informacje z mojej strony.
-Nie udało się, przepraszam... -znów zaniosłam się płaczem.
Nie chciałam patrzeć na ich reakcję, więc prawie pobiegłam do gabinetu. Usiadłam przy biurku i otarłam policzki. Ktoś położył na moim ramieniu dłoń.
- Ada? -Marysia przytuliła mnie. -Nie zawsze się udaje. Czyjeś życie musi zakończyć się, żeby ktoś inny mógł żyć.
-Ale kilkuletnie dziecko ?
-Było chore, na pewno bardzo cierpiałoby... -sama nie wierzyła w to co mówi.
Kiedyś miałam żal do lekarzy, którym nie udało się uratować moich bliskich. Teraz ja byłam jednym z nich - człowiekiem, który odebrał życie drugiej osobie. A przecież nie chciałam, walczyłam o nią do samego końca, starałam się ponad siły. Gdyby to wszystko nie było do tego stopnia brutalne… Przez mojego ojca ludzie ginęli na ulicach - brzydziłam się tym, wstydziłam. Teraz i ja byłam tak okropna jak on.
-Za moment operuję, muszę iść. -Maria wyszła, zostawiając mnie samą. Nie na długo.
Modliłam się, żeby ten dyżur dobiegł już końca. Po tych kilku godzinach miałam naprawdę serdecznie dość. W tym momencie sama nie wiedziałam, dlaczego zostałam lekarzem. Miałam ratować ludzi, a nie pomagać im przejść na tamten świat. Moje rozmyślenia przerwało skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam się w ich kierunku, licząc na to, że wróciło któreś z rodziców. Zamiast nich próg przekraczało dwóch mężczyzn - jeden z nich był ordynatorem, drugiego zaś nie znałam. Przywitali się ze mną i podeszli bliżej. Podniosłam się z fotela i otarłam kilka łez.
-Dzień dobry, pani Adrianno. To jest nasz nowy lekarz, doktor Antoni Sobolewski.
-Adrianna Tłuchowska, chirurg. -wyciągnęłam dłoń w stronę mężczyzny.
-Bardzo mi miło, że będę mógł z Panią współpracować. -uśmiechnął się zalotnie. Ordynator postanowił przerwać naszą rozmowę.
-Jeśli mogłabyś, po skończonym dyżurze zapoznaj Antoniego z naszym szpitalem.
-Oczywiście, panie Ordynatorze. -przytaknęłam, próbując wymusić uśmiech.
-Ada, stało się coś? -zmarszczyl brwi. Że też on zawsze musiał wszystko zauważyć…
-Nie, wszystko w porządku. -zaprzeczyłam, żeby nie musieć wszystkiego tłumaczyć. Chciałam zapomnieć, ale było dużo za wcześnie.
Mężczyzna wyszedł, zostawiając nas samych. Antoni był dość wysokim, postawnym człowiekiem o zielonych oczach i ciemnych włosach. Wyglądał na osobę cierpliwą i ciepłą, nie bojącą się żadnych wyzwań. Na jego palcu nie zauważyłam żadnej obrączki - być może był stanu wolnego albo zastawił ją podczas okupacji wojennej. Nadal uśmiechnięty usiadł na krześle.
-Za moment kończę, muszę tylko wypisać… Akt zgonu… -ostatnie słowa wyszeptałam, poprzedzając je głębokim westchnięciem. Zajęło mi to dosłownie chwilę, ale ile nerw, wiem tylko ja.
-Spokojnie, zaczynam dopiero jutro, ale postanowiłem poznać moje miejsce pracy wcześniej. -uśmiechnęłam się pod nosem, żeby nie odstraszyć go na “dzień dobry”. Widać było, że chce mieć dobre kontakty z ludźmi, a nie miałam powodu, żeby zniszczyć jego plany.
Złożyłam ostatni podpis i wstałam od biurka.
-Od czego chciałby Pan zacząć? -wyszłam na korytarz, a mężczyzna zaraz za mną.
-Może  najpierw mogłaby Pani mnie oprowadzić?
-Oczywiście. Na naszym oddziale aktualnie jest 12 sal chorych, mieszczących łącznie 40 pacjentów. Tutaj, przy samym wejściu znajduje się dyżurka pielęgniarek, z której można przejść do magazynu i archiwum. -spojrzałam na mężczyznę, który słuchał z zainteresowaniem. -To nasze pielęgniarki, Zosia i Bogusia. Dziewczyny, poznajcie pana doktora Antoniego Sobolewskiego.
Antonii złożył na dłoniach dziewcząt delikatny pocałunek. Zazwyczaj lekarze nie spoufalali się z pracownikami tego samego szpitala o niższym stanowisku. Nie mam pojęcia z czego to wynikało, w każdym bądź razie po wojnie było zupełnie inaczej. Dowodem na to był sam Antoni. Na przeciwko znajdował się oddział położniczo-ginekologiczny, ale Antek nie chciał go oglądać.
-Chodźmy dalej. -zeszliśmy na piętro niżej. -Tutaj znajduje się laboratorium oraz cały sprzęt do wykonywania badań.
Weszliśmy do pierwszego gabinetu. Za drzwiami znajdowało się kilka stołów zastawionych statywami, fiolkami, probówkami i mikroskopami. Z mniejszego pomieszczenia wyłoniła się postać o blond włosach i błękitnych oczach. Była w zbliżonym wieku.
-Cześć, Florka. -uśmiechnęłam się do niej. -Doktor Antoni Sobolewski, pani laborantka, a jednocześnie moja najlepsza przyjaciółka, Florentyna Kowalska.
-Bardzo miło mi Pana poznać. Na jakim oddziale zamierza Pan u nas zabawić? -zapytała grzecznie.
-Jestem chirurgiem.
-Chodźmy dalej. -Florka przyciągnęła mnie do siebie, dając znak, żeby mężczyzna wyszedł. Tak też zrobił.
-Niezły jest. -przygryzła wargę. -Bierz się za niego! -klepnęła mnie w pośladek i wybuchła śmiechem. Jedyne co mogłam zrobić to pokręcić głową i wyjść za towarzyszem.
Zeszliśmy na parter. Oprowadziłam kolegę po szatni, rejestracji, poradniach, SOR-ze i specjalnych izolatkach. W końcu trafiliśmy na salę pooperacyjną oraz sąsiadujący z nią blok. Został nam tylko „najnowszy” oddział, znajdujący się na samej górze.
-Tutaj jest okulistyka. -rzuciłam. -Układy pomieszczeń są identyczne jak u nas.
Na korytarzu pojawił się Bolek. Przywitał się z mężczyzną i radośnie poinformował, że ma dla mnie wiadomość.
-Florcia zaprasza Cię na kolację, mam nadzieję, że wpadniesz. -uśmiechnęłam się, kiwając głową.
-Pewnie, że tak. Powiedz waszej Elżuni, że może szykować zabawki.
-No tak, ciotka przychodzi do dziecka i matki, a o ojcu zapomina!
-Ojciec to niech pracuje na tą matkę i dziecko. Jak będę potrzebowała lekarza to przyjdę do niego.
-Trzymam za słowo! A teraz muszę uciekać na oddział, do zobaczenia!
Zniknął za drzwiami tak samo szybko, jak się w nich pojawił. Ordynator poprosił Antoniego do siebie, a ja w końcu mogłam wrócić do domu. Pożegnałam się z rodzicami i szłam ulicami Warszawy, które przyciagały wspomnienie sprzed kilku lat. Postanowiłam zajrzeć na cmentarz, o którym wspominała Gabrysia. Z niemałym trudem udało mi się znaleźć grób ojca. Ku mojemu zaskoczeniu paliła się na nim świeczka. Światełko, które natchnęło mnie falą nadzieji. Ktoś jednak żył. I ten “KTOŚ” zaprzątał moją głowę przez naprawdę długi czas.