wtorek, 23 grudnia 2014

"Czas honoru - Maria Konarska" Fanmade część I

W końcu dokonał się świąteczny cud i udało mi się dokończyć wstęp do fanmade o Marii Konarskiej, bohaterce "Czasu honoru". 4 strony A4.  Szaleństwo... Mam nadzieję,  że będzie co raz lepiej. Wizja jest, weny nieco mniej,  czasu tymbardziej.  Zobaczymy, co z tego wyrośnie.
Przepraszam za błędy, pisane na telefonie z niezbyt dużym wyświetlaczem ;).

Był  sierpniowy wieczór. Maria sprawdzała prace poprawkowe swoich studentów. Musiała przygotować się  na zaś ze względu na zbliżający się kongres w Davos. Uwielbiała takie wyjazdy. Za każdym razem poszerzała swoją wiedzę, ale to nie to było dla niej najważniejsze. Spotykała tam ludzi, z którymi już dawno straciła kontakt.
Kolegów i koleżanki ze  studiów, wykładowców oraz tego jednego mężczyznę. Ich znajomość nie zaczęła się zbyt kolorowo.Początkowo byli najgorszymi wrogami. Konkurowali ze sobą w każdej dziedzinie - wybierali te same tematy esejów, chcieli
asystować przy tych samych operacjach, wybrali nawet tę  samą  specjalizację. Potem ich stosunki zaczęły się poprawiać. Może dlatego, że odrobinę dorośli? Oboje zakochali
się, choć nie w sobie, a może bez wzajemności?
Ich drogi rozeszły się w roku 1915.
Wojna rozdzieliła ich na dobre. Po dwudziestu czterech latach mieli spotkać  się po raz pierwszy. To sprawiało, że ten kongres miał być jeszcze bardziej ekscytujący.
Drzwi skrzypnęły, wpuszczając wystarczającą ilość powietrza, aby biała, długą firanka
zadrżała. Maria podniosła wzrok na postać pojawiającą się w korytarzu. Uśmiechnęła się, a w jej brązowych oczach zaczęły tańczyć iskierki. W tej chwili wygladała jak zupełnie młoda kobieta, która czeka na narzeczonego. Po tylu latach wciąż patrzyła na Czesława z tą samą czułością, jak na początku ich małżeństwa. Konarski podszedł do niej i musnął ustami jej policzek.
-Cieszę się, że już jesteś. -dotknęła jego dłoni i spojrzała prosto w błękitne oczy
ukochanego. -Zaraz odgrzeję Ci obiad, na pewno jesteś zmęczony.
-Nie, posiedź. Ja tylko na chwilę, zaraz muszę biec do ministerstwa. -chwycił plik dokumentów i zniknął tak szybko, jak się pojawił. Tak było codziennie. Czesław wychodził, gdy Maria pojawiała się  w drzwiach. Wciąż
miał jakieś tajemnice, które żona próbowała wytłumaczyć sobie jako jego pracę.  Patrzyła na niego z tą samą czułością, jak wtedy, kiedy spędzali że sobą mnóstwo czasu. Wierzyła, a raczej chciała wierzyć, że wszystko będzie jak dawniej. Maria zatrzymała się na kolejnej pracy. Myślami uciekła już dawno do Szwajcarii i nie miała najmniejszego zamiaru wracać stamtąd. Ściągnął ją dopiero Michał, który wrócił, Bóg raczy wiedzieć, skąd.
-Cześć, Mamo. -krzyknął z korytarza i wszedł do kuchni wywołując lawinę brzdęków, łupnięć i nic nie znaczących przekleństw.
Matka chłopaka domyślała się, że będzie próbował kucharzyć, a w jego przypadku zazwyczaj kończyło się to wizytą w szpitalu albo przyjazdem straży pożarnej. Wstała i dołączyła do syna. Na palniku stał garnek z (już!) przypalonym mlekiem, a na blacie
miseczka z ryżem. Surowym ryżem. Maria spojrzała na niego z wyrzutem, a chłopak zrobił tylko bezradną minę. Czasami zastanawiała się, co gra w jego duszy, ale jego oczy, dokładnie takie same jak jego ojca, wyrażały błogi spokój. Michał był jednym z tych
wyjątkowych ludzi, którzy sprawiali złudne wrażenie. Był idealnym potwierdzeniem reguły "cicha woda brzegi rwie".
-Powiedz mi, dziecko, jak i dlaczego? -nie mogła zrozumieć jego zachowania. Miała nadzieję, że to jakiś misterny plan, który mógłby ułatwić życie wszystkim Polakom. Z resztą, takie były zawsze jego idee, problem polegał na ich realizacji.
-Skoro ryż pęcznieje w gorącej wodzie, powinien także w mleku. -zamyślił się na chwilę.-A mleko? Pewnie za długo się gotowało.
-Synu, dopiero co wszedleś do kuchni! Wyjdź mi stąd, już, ja to zrobię.
Opróżniła garnek i zalała go wrzątkiem. Zdawała sobie sprawę, że ona także nie jest święta. Co rusz był nieobecna duchem, ale jej syn przekraczał wszelakie wyznaczone granice. Władek był jego przeciwieństwem. Nigdy nie postępował pochopnie, ale każdą decyzję poddawał dokładnej analizie. Od zawsze był bardzo dokładny i precyzyjny, ale nie zgodził się zdawać na medycynę. Wolał karierę wojskową, tak, jak jego ojciec. Prawdopodobnie był on jego najdoskonalszym autorytetem, co skłoniło go do podjęcia takiej decyzji.
Kobieta przygotowała posiłek i podała miseczkę synowi. Nawet nie próbowała udawać rozczarowania. Wiedziała, że Michał będzie próbował ją, z resztą jak zawsze, kokietować. Mimo, że była kobietą o naprawdę silnej woli, nie potrafiła się na niego gniewać. Już dawno przestało ją dziwić zainteresowanie, jakim darzyły go rówieśniczki, skoro nawet jego własna matka mu ulegała.
Usiadła do stołu i z powrotem wróciła do sprawdzania prac studentów. Chłopak jadł, czytając przy tym gazetę i głośno komentując między kęsami. Nie zwracała większej uwagi na jego słowa, ale nie mogła się przez nie skupić.
-Michał, jedz, nie gadaj. -próbowała zaprzestać jego zachowania.
-Mamo, ale zobacz, co oni tu wypisują! Chcą wojny! -zbulwersował się, a Marysia przewróciła oczyma.
-Przestań. Nie wierzę, że ktokolwiek po takiej tragedii, jaka dotknęła moje pokolenie będzie próbował to powtórzyć! -mimowolnie podniosła głos.
Doskonale pamiętała I wojnę światową. W momencie jej wybuchu miała dokładnie 22 lata i ze względu na tragedię wiszącą w powietrzu, z rozkazu rodziców została wydana za mąż. Oficer był przystojnym, i owszem, ale nie budził w niej takiego uczucia jak kolega Kirchner. Może i kłócili się i droczyli, ale dopiero w momencie, kiedy jej wolność została ograniczona, dostrzegła prawdziwe dno ich relacji. Ojciec nawet nie chciał słyszeć o Kirchnerze, tłumacząc, że miłość jest po prostu pewną formą przyzwyczajenia.  Uwierzyła mu, chociaż wiedziała, że kłamie.
Chłopak popatrzył na nią nieco zszokowany. Dawno nie widział, żeby matka była tak rozdrażniona. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wszedł na niebezpieczny teren. Szybko się wycofał.
-Masz jutro zajęcia? -zapytał skrępowany.
-Nie, ale mam być na uczelni.
-A o której kończysz?
-O trzynastej. O dziewiętnastej zaczynam nocny dyżur.
Niezręczną atmosferę przerwał Władek. Michał odetchnął z ulgą. Zawsze był wdzięczny bratu, kiedy ten pojawiał się w odpowiednim momencie. Starszy chłopak rozejrzał się po pokoju i postanowił spróbować rozładować napięcie.
-Mamo, masz jutro dyżur? -wypalił bezwiednie.
-Tak, kurde, mam! -Maria zerwała się z miejsca jak oparzona, szybko zebrała prace zaliczeniowe i poszła do sypialni.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
-Dzięki, Guzik. Miałem jutro przedstawić wam moją dziewczynę, mama teraz na pewno chętnie zrobi kolację. -Władek znacząco uniósł brew, wywołując zadziorny uśmiech na twarzy brata.
-I tak by nie zrobiła. Ma jutro nockę. -wyszczerzył rząd białych zębów. -Zaraz, wróć, jaką dziewczynę? Tą czarną czy blondynkę?
-Tą, której jeszcze nie miałeś. -przyciął. -Nie kombinuj, nie znasz jej i tak.
-Ale zawsze mogę. Wszystko przede mną! -krzyknął.
W  drzwiach pojawiła się wyraźnie zła postać Marii.
-Panie Studenciku, układ nerwowy był? Był. Zaliczenie było? Było. -sama odpowiadała na zadane pytania, co dodawało jej powagi. -Z tego co pamiętam, Janusz potraktował Cię łagodnie i postawił czwórkę. Za trzy minuty widzę cię w sypialni z gorącą herbatą dla mnie i czerwonym długopisem. Skoro nie dotarło do ciebie, żebyś był cicho, to ja zadbam o to, żebyś się nie nudził.
Zniknęła tak samo szybko, jak się pojawiła, zostawiając chłopaków w osłupieniu. Popatrzyli na siebie nieco zdezorientowani i uśmiechnęli się pod nosem.
-Ale żeś sobie nagrabił, o bracie. -prychnął starszy. -Możesz zrobić mi kawę, tak zupełnie przy okazji.
-Chyba śnisz.
Michał zamierzał się wymigać od zadanej mu pracy. Zdawał sobie sprawę, że matka mu ulegnie, jeżeli tylko się o to postara, dlatego przygotował herbatę i ukroił kawałek ciasta. Zaniósł je do pokoju i postawił na szafce nocnej. Kobieta siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami.
-Dziękuję, masz długopis? -jej ton budził w chłopaku respekt.
-Nie, mamo, ale musiałbym to wszystko sobie powtórzyć, nic nie pamiętam. -zrobił maślane oczy, jednak to nie pomogło.
-I Ty chcesz być lekarzem?! -zarzuciła. -I co, przyjedzie mężczyzna, który wymaga natychmiastowej pomocy, a Ty każesz mu poczekać, bo musisz odpowiednią encyklopedię znaleźć?!
Wmurowało go. Pierwszy raz widział matkę w takim stanie. Była wyraźnie rozdrażniona, wręcz wściekła. Podniósł wzrok i ujrzał jej drżącą powiekę. Wiedział, że musi się szybko ewakuować, bo jeszcze jeden bodziec w stronę kobiety, może doprowadzić do wybuchu.
-Wyjdź! -teraz ona krzyczała, ale jej głos załamał się.
Kiedy wycofywał się, ponagliła go, rzucając w jego stronę poduszką. Ukryła twarz w dłoniach, aby pohamować łzy napływające do jej oczu. Sama nie wiedziała, dlaczego zachowuje się w ten sposób. Przecież to co było już nie wróci. Miała męża, który obroni ją przed całym złem tego świata, a jakiekolwiek uczucie wobec Otto nie miało prawa bytu. Była młoda i naiwna - wszystko idealizowała i łatwowiernie podchodziła do życia. Było, minęło. Niechętnie przejrzała ostatnią pracę i oceniła ją. Bez słowa wykąpała się i położyła do łóżka, co zmartwiło jej synów. Władek zajrzał do jej sypialni.
-Śpisz już? -zapytał z wahaniem w głosie.
-Tak, jestem zmęczona. -skłamała. -Nie wiem, czy ojciec wziął klucze. Otwórzcie mu drzwi, jak przyjdzie. Dobranoc.
-Dobranoc. -chłopak wrócił do salonu, gdzie jego brat zacięcie studiował jakąś książkę.
Marysia leżała w łóżku, zastanawiając się nad swoim zachowaniem.  Nie powinna reagować tak gwałtownie. Dzieci nie były jej niczego winne. W jej głowie cały czas siedział Otto.   Wciąż widziała jego twarz, kiedy dowiedział się o wybuchu wojny. Byli wtedy na konferencji w Davos. Maria wielokrotnie próbowała przedostać się do Polski,  jednak udało jej się tego dokonać w styczniu 1915 roku. Stała w drzwiach swojego domu, które otworzyli zupełnie obcy ludzie. Usłyszała tylko słowo "getto'', które jeszcze przez długi czas dzwięczało jej w uszach. Czesława spotkała całkiem przypadkiem, na ulicy. Nigdy nie cieszyła się bardziej na jego widok. Otto częściowo zszedł na dalszy plan. Wrócił dopiero kilka dni temu, kiedy dowiedziała się,  że znowu jedzie do Szwajcarii.
Drzwi skrzypnęły.  Usłyszała tylko chłodny głos, który pytał o nią.  Po chwili Czesław pojawił się w ich sypialni. Siadając na brzegu łóżka, przyłożył dłoń do jej czoła.
-Źle się czujesz,  Marysiu?  -zapytał troskliwie, wpędzając ją w poczucie winy.
-Nie, wszystko w porządku.  Jestem zmęczona. -ponowiła kłamstwo, uśmiechając się przy tym ciepło.
-Śpij dobrze, w takim razie.  Ja muszę pogadać z chłopcami. -wyszedł, cichutko zamykając za sobą drzwi.
Synowie siedzieli w salonie,  dyskutując  między sobą.  Mężczyzna usiadł w fotelu i utkwił w nich swojej niebieskie oczy. Domyślali się, co mogło chodzić mu po głowie, jednak żaden nie chciał jako pierwszy zabierać głosu.
-Co się stało, kiedy mnie tu nie było?  -wypalił.
-Nic, mama od rana  jest taka zła. -wyjaśnił młodszy chłopak,  błagalnie zerkając na brata.
-Jesteście tego pewni?  -jego głos był niezwykle poważny. Dokładnie taki sam,  gdy jeszcze kilka lat temu wracał z wywiadówki.
Mężczyźni  pokiwali twierdząco głowami. Konarski wrócił do żony.  Położył się obok niej i objął kobietę.  Zdawał sobie sprawę, że chce mu o czymś  powiedzieć, jednak nie naciskał. Maria sama odwróciła się w taki sposób, aby mogła spojrzeć mu w oczy.
-Mam możliwość wyjazdu na tydzień do Szwajcarii,  ale nie chcę was zostawiać. -położyła dłoń na policzku męża, gładząc go delikatnie.
-To tylko tydzień, nic się nam nie stanie.  -pocałował ją dokładnie w ten sam sposób, jak  dwadzieścia lat temu. Mimowolnie usunęła w jego ramionach. Było to kilka godzin,  kiedy mogła oderwać się od  wszystkiego. Wiedziała, że kiedy obudzi się rano, będzie mogła spotkać się z Józefą, a wtedy nie będzie musiała już niczego udawać.