środa, 21 maja 2014

"Z piekła do raju: Rozdział XII: "Czekam na cud"

  Przed Wami jeszcze jeden rozdział(oprócz tego). Obawiam się, że po finale będzie "długo, długo nic". Nie mam nic w zapasie - brak inspiracji, zauroczenia, nic. Pusty umysł.
Mam nadzieję, że przez to nie stracę chociaż tej garstki czytelników, która jest ze mną teraz. 
Pozdrawiam,
Olienne


Rozdział XII:
"Czekam na cud"

Leżeliśmy na betonowej podłodze. Moja głowa opierała się o jego tors, czułam każdy jego oddech, każde uderzenie serca. Każda minuta zdawała się trwać wieczność. Czekaliśmy, Bóg raczy wiedzieć, na co, ale byliśmy. Im więcej czasu spędzaliśmy w ciszy, tym więcej do mnie docierało. Zaczynałam rozumieć sprawy, słowa, czyny, które wcześniej były dla mnie niezrozumiałe. W gruncie rzeczy, to wszystko co mnie spotkało nie było takie złe. Każda krzywda niosła za sobą porządną lekcję pokory. Raz byłam królową wystrojoną w złotą suknię, a innym razem żebraczką ubraną w połataną sukmanę. Nauczyłam się postrzegać wszystko z różnych perspektyw, pozbyłam się egoizmu, nauczyłam się żyć nie obok ludzi, ale razem z nimi. Nurtowało mnie tylko jedno, jak znalazł się tu Antoni. Niemożliwe, żeby był szpiegiem. Nie on.
-Antek? -mężczyzna mruknął coś pod nosem i otworzył jedno oko. Chyba wyrwałam go ze snu. -Powiedz mi, ale szczerze, co tu robisz ?
Podniosłam się i oparłam plecami o ścianę. Chciałam widzieć każdy grymas jego twarzy, być może z jej wyrazu udałoby mi się cokolwiek odczytać. Milczał. W końcu westchnął i zaczął mówić.
-Naprawdę myślisz, że zawiniłem?
-Ja już nic nie myślę, chcę tylko stąd wyjść. -usiadł obok mnie i mocno przytulił.
-Pamiętasz, gdy poszłaś pierwszy raz do szkoły, tu, w Warszawie ? -zerknął na mnie, oczekując na potwierdzenie. -Był tam nieco starszy od Ciebie Mikołaj Krynicki.
-Pamięt... -urwałam w pół słowa, delikatnie się uśmiechając. -Mój Boże, to byłeś Ty ?
Odwzajemił moją reakcję. W życiu nie pomyślałabym, że ten niski chłopiec, który na każdym kroku kombinował, jak można coś zepsuć czy spłatać figla wyrósł na tak cudownego człowieka. Swego czasu imponował mi, ale nigdy nie przyznałam się do tego. Kiedy rozmawiałam o swojej przyszłości, często przemykał mi jego obraz.
-Tyle lat Cię zaczepiałem, a Ty nawet nie raczyłaś na mnie spojrzeć. -pokręcił głową z niesmakiem.
Dzięki tej rozmowie na chwilę udało mi się oderwać od obecnej sytuacji. Wróciłam na ziemię, kiedy zaskrzypiały drzwi. Zerwaliśmy się na równe nogi, czułam się dokładnie tak, jak wtedy, gdy trafiłam na Pawiak. Tam przynajmniej rozumiałam wszystkie wypowiedzi. Sama nie wiedziałam, gdzie było gorzej. Z jednej strony bolało mnie to, że najbardziej ranią  mnie swoi, a z drugiej czułam się jeszcze gorzej, wiedząc, że tak naprawdę jestem tu sama. Niby razem z Antkiem, a jednak osobno. Chciałam rozpłynąć się niczym poranna mgła, ale cielesność nie pozwalała mi na to.
-Towarzyszu Wornajew, skujcie ją i zaprowadźcie na przesłuchanie. -ton oficera był dość łagodny, spokojny. On sam wyglądał na zmęczonego, jakby nie spał przez całą noc.
Na dłonie założono mi kajdanki i wyprowadzono na korytarz. Był zupełnie pusty, a panującą cisza mroziła ostatki krwi, płynącej w moich żyłach. Nie  czułam większego strachu, wiedziałam , co mnie czeka, a nawet już raz to przeszłam. Każda służba, czy to Gestapo czy Urząd Bezpieczeństwa miała podobny sposób działania. Skatować człowieka do tego stopnia, aby sam powiedział wszystko, co chcą usłyszeć. Tym razem miałam być twarda, nawet jeśli miałabym przypłacić  to własnym życiem.
W pomieszczeniu znajdował się duży, mahoniowy stół z dwoma krzesłami ustawionymi naprzeciwko siebie. Na nim stała lampa z odsłoniętą  żarówką, popielniczka i paczka rosyjskich papierosów. Przy stole siedział młody mężczyzna, na oko 35-letni. Miał niebieskie oczy, dość ciemne włosy i szczupłą  sylwetkę. Jego spojrzenie było zimne i oschłe. Kazano usiąść mi na drugim krześle i włączono światło.
- Zachowujecie się dokładnie, jak Gestapowcy. Lampa w oczy, przemoc, może jeszcze założycie obozy koncentracyjne? -wypaliłam.
-Towarzyszu Wornajew, zostawcie nas samych. -powiedział po chwili, wyraźnie analizując budowę mojego ciała. Wydaje mi się, że była to próba oceny stosunku naszych możliwości. Chyba doszedł do wniosku, że w razie czego, uda mu się zapanować nade mną.
Kiedy wyżej wymieniony Wornajew opuścił pokój, rozkuł  mnie i poczęstował papierosem.
-Jestem lekarzem, nie palę. -wycedziłam.
-Proszę się nie denerwować, chcę, aby ta rozmowa odbyła się w sposób kulturalny. -powiedział wręcz błagalnie.
Wydawał się być osobą słabą psychicznie, która wszystko próbuje osiągnąć “po dobroci”. Tym bardziej nie budził we mnie strachu. Nie czułam nawet respektu wobec niego.
-Nazywa się pani Klara Schiller, tak? -zapytał cicho.
-Nie. -zaprzeczyłam. -Adrianna Tłuchowska, córka Marianny i Jacka.
Westchnął głęboko i zaczął krążyć po korytarzu. Instensywnie zastanawiał się nad czymś, nie zwracając uwagi na moją obecność. W końcu zbliżył się i przykucnął naprzeciwko mnie.
-Proszę mi uwierzyć, że my znamy prawdę o pani. Zależy nam tylko na tym, żeby pani potwierdziła naszą wiedzę. -nie zwracał się do mnie per Towarzyszko, wie ein Wunder!
Uśmiechnęłam się kpiąco. Co oni mogli o mnie wiedzieć? Nie przeżył prawie nikt, kto znałby mnie przed wojną, a Ci którym darowano życie, nie mogliby mnie rozpoznać.
-Pan nie jest taki jak oni, prawda? -zapytałam głośno, prowokując go. -Pan jest mężczyzną, który boi się, a tylko u boku ZSRR może czuć się bezpiecznie, prawda? Na pewno ma pan matkę, ojca, być może żonę i dzieci. -zerknął na mnie, jakbym o czymś mu przypomniała. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale powstrzymał się. -Więc dlaczego pan to robi? Dlaczego pozbawia pan dzieci ojców, żony mężów, matki synów?
Podszedł do okna, skrzyżował ręce za plecami i wbił wzrok w szybę. Nie spodziewałam się gwałtownej reakcji z jego strony. Pod tą twardą skorupą na pewno skrywało się miękkie serce. Widziałam to w jego oczach. Tak smutnych i osamotnionych.
-Skąd… Skąd pani to wszystko wie? -wyglądał na zaskoczonego. Usiadł na krześle i ukrył twarz w dłoniach.
Zrobiło mi się go po prostu szkoda. Podeszłam do niego i położyłam dłonie na jego ramionach. Podniósł wzrok i oparł głowę o moją rękę.
-Nie jest pani Niemką, proszę powiedzieć, że nie…
Zawahałam się, ale w końcu udzieliłam mu odpowiedzi.
-Nie jestem. Byłam, ale już nie jestem…-zacisnęłam zęby, próbując pohamować napływające do moich oczu łzy, spowodowane wspomnieniami.
-Zabili moją córkę i żonę… Boże, były takie piękne. -wstał i podszedł do drzwi, po czym przekręcił klucz. -Natasza i Sonja. Sonja miała 8 lat, a oni bestialsko zabrali ją z domu, zabijając matkę na jej oczach. Zgwałcili ją…Rozumie pani? Ośmioletnie dziecko było potraktowane jak dziwka dla szwabskich ochlajusów! -wrzasnął.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Poczułam się, jakby to moje dziecko było na miejscu tej dziewczynki.
-Mogę wiedzieć, jak ma pan na imię?
-Gieorgij. -wyszeptał, otwierając barek. Nalał sobie koniaku i odwrócił się w moją stronę. -Napije się pani? Zapomniałem, lekarz. -westchnął, kręcąc szklanką.
-Gieorgij, posłuchaj, możesz nas uwolnić? Przecież nie możesz zachowywać się jak gestapowiec. -próbowałam wziąć go na litość.
-Nawet tak nie mów… Jeżeli zwolnię was przed upływem 24, będą coś podejrzewać. Jutro rano będziecie wolni. -uśmiechnęłam się i objęłam go.
-Dziękuję. -odsunęłam się szybko, czując jego zmieszanie. -Przepraszam.
Gieorgij uśmiechnął się i pokręcił głową. Osobiście odprowadził mnie do celi.
Antoni stał pod ścianą, a kiedy zobaczył mnie w drzwiach przymknął oczy i odetchnął głęboko. Kiedy wojskowy wyszedł, podeszłam do niego i mocno wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Nigdy nie cieszyłam się tak na jego widok, jak w tamtym momencie.
-Będziemy wolni. -wyszeptałam.
Zapach jego ciała obezwładniał moje zmysły, powodując, że myślami uciekałam poza mury więzienia. Chciałam znów móc biegać i szaleć ponad siły. Nie, wróć. Chciałam, żebyśmy robili to razem.

piątek, 16 maja 2014

"Z piekła do raju: Rozdział XI: Wyjazd"

Witajcie,
powoli zbliżamy się do końca historii Klary Schiller. Do opublikowania zostały tylko trzy części, które zamkną życiorys tej dziewczyny. Ale czy wszystkie zagadki jej życia zostaną wyjaśnione? A może zabierze je ze sobą aż do grobu. Zapraszam do czytania. Oto pierwsza z trzech ostatnich części.

Rozdział XI
"Wyjazd"


Był czwartek, zeszłam z nocnego dyżuru. Muszę przyznać, że była to naprawdę długa i trudna noc. Jeden z moich pacjentów odstał krwotoku wewnętrznego, musiał być operowany w trybie natychmiastowym.
Za oknem robiło się co raz jaśniej, a światło, które wpadało do pokoju sprawiało, że czułam pewną ulgę. Zza parawanu wyłoniła się dobrze znana mi postać. Uśmiechnęłam się na widok doktora Sobolewskiego, trzymającego w dłoniach kubek z parującym napojem.
-Może napijesz się kawy? -zapytał, zerkając na mnie obojętnie.
-Chętnie, dziękuję. -usiadłam, a raczej upadłam na fotel. -Sześć godzin na nogach nad stołem.
-Dziewczyny z pooperacyjnej na pewno dobrze się nim zajmą. -rzucił optymistycznie, wsypując do kubka dwie łyżeczki proszku.
-Nie wątpię. -podał mi naczynie. Otuliłam je dłońmi i uśmiechnęłam się ciepło. Było mi tak dobrze. W końcu mogłam odpocząć i porozmawiać z kimś, kto wpływał na mnie w optymistyczny sposób.
Mężczyzna zerknął na zegarek i wziął duży łyk kawy. Odstawił kubek na brzegu biurka, rzucając się w stronę starego wieszaka, na którym wisiały kitle wszystkich lekarzy pracujących na naszym oddziale. Chwycił karty leżące na biurku i prawie wybiegł z gabinetu, żegnając się ze mną.
Postanowiłam także dokończyć napój i wyjść do domu. Pogoda poprawiała się, wiosna zbliżała się maleńkimi kroczkami - ale jednak. Szłam, marząc po cichutku, żeby za chwilkę znaleźć się w swoim łóżku. Możliwe, że mijałam po drodze znajomych mi ludzi, ale byłam na tyle zmęczona, że nie zwracałam na nich uwagi. Opornie wdrapałam się na drugie  piętro kamienicy i weszłam do środka.
-Dzień dobry. -powiedziałam głośno, a Jacek odpowiedział mi jak echo.
Stał w kuchni, smażąc jajecznicę. Może był dobrym chirurgiem, ale co do jego sztuki kulinarnej, byłabym bardzo ostrożna w tym stwierdzeniu. Zapach spalenizny szybko rozchodził się po mieszkaniu razem z dymem.
-Cholera jasna! -usłyszałam zrzędzenie.
Weszłam do kuchni, gdzie zastałam mężczyznę opartego o zlew, w którym patelnia, wraz z jedzeniem, które było na niej przygotowywane, napełniała się wodą. Jacek uśmiechnął, z ironią, a ja wybuchłam śmiechem.
-Nie ma czego się śmiać, chciałem zrobić Ci śniadanie! -warknął.
-Miło mi, że tak się poświęcasz, ale nie jestem głodna. Pójdę trochę odpocząć.
Wreszcie znalazłam się w moim upragnionym łóżku. Przymknęłam oczy i odpłynęłam o wiele szybciej, niż się tego spodziewałam.
Ulice pokryte warstwą trupów, gmachy budynków rozpadają się na moich oczach. Gdzie ona jest? Gdzie jest moja Gabriela? Krzyczę, wołam jej imię biegając wokół cerkwi, ale nie odzywa się. Słyszę krzyki ludzi, którzy każą mi uciekać, bo zostanę aresztowana. W mojej głowie rozbrzmiewa tylko rozpaczliwe wołanie o pomoc w znalezieniu jej. Zamykam oczy, kucam, opierając się plecami o ścianę, chowam twarz w dłoniach. Ktoś dotyka mojego ramienia, a potem odciąga ręce od oczu. Aleksander. Rzucam się w jego ramiona i widzę nadchodzącą Ciocię. Trzyma w rękach zawiniątko. Pokazuje mi spokojną, bladziutkę twarzyczkę, kontrastującą z różowymi usteczkami. Dotykam rumianego policzka dzieciątka, które reaguje na mój dotyk otwarciem niebieściutkich oczu. Uśmiecha się, a ja zerkam na Ciocię i mocno obejmuję ich obydwoje.
Ze snu wyrwał mnie czyjś krzyk. Czułam się rozczarowana tym co się stało, ale ospale wstałam i wyszłam na korytarz.
-Spokojnie, Marysiu! -Jacek trzymał za nadgarstki, wyrywającą się Marię.
-Stało się coś? -znałam odpowiedź, nawet nie musząc słuchać tłumaczeń. Stało się i to coś bardzo złego, coś może zrujnować naszą przyszłość.
-Ada! -Marysia przytuliła mnie mocno i złożyła na policzku delikatny pocałunek. -Pakuj się, szybko! Musisz uciekać, dowiedziałam się, że UB chce Cię aresztować!
-Jak to? Za co? -wydusiłam zszokowana, nie do końca wiedząc co się właśnie dzieje.
-W jakiś sposób poznali twoją prawdziwą tożsamość… Była u mnie kobieta w średnim wieku, blondynka. Powiedziała, że Urząd Bezpieczeństwa zjawi się u Ciebie jeszcze dzisiaj. -wyciągała z szafy moje ubrania. -Mówiła to tak, jakby sama doniosła!
Zaczęłam pakować kolejną walizkę. Wpadłam w jakąś okropną histerię, której nie potrafiłam opanować. Nawet nie pomyślałam, co będzie się ze mną dziać. Przecież tak naprawdę nie miałam dokąd uciekać!
-Stop, zaczekajcie! Gdzie mam niby wyjechać? -zapytałam rozżalona.
-Michał poleci z Tobą do Anglii, Julka poleciała tam godzinę temu, żeby wszystko pozałatwiać. -zamknęła torbę i wrzuciła do mojej torebki butelkę wody. -Za pół godziny wylatujecie z bazy zorganizowanej przez Podziemie, Michaś już czeka przed klatką.
-Dziękuję Wam. -przytuliłam każde z nich po kolei. -Obiecuję, że do was wrócę albo ściągnę was do Londynu.
Moje oczy zaszkliły się od łez -ci ludzie tak mi pomogli, a ja musiałam ich zostawić. Nawet nie miałam jak się odwdzięczyć. Wyjęłam portfel, a z niego wydobyłam zakupione kilka dni temu bilety. Podałam je Marysi.
-Proszę, to dla was. -szepnęłam hamując płacz.
-Trzymaj się, kochanie i napisz do nas. -pokiwałam głową, wzięłam walizki i wyszłam.
Michał czekał w klatce. Wziął ode mnie pakunki i uśmiechnął litościwie.
-Serwus, Ada.
-Cześć… -wyszeptałam.
-Głowa do góry, jeszcze tu wrócisz. -wstawił walizki do bagażnika samochodu i otworzył mi drzwi.
Rozejrzałam się wokół, próbując zapamiętać, jak najwięcej szczegółów. Z nieba zaczął kropić deszcz. Ostatni raz spojrzałam w okno zamieszkiwanego przez doktorstwo mieszkania i podniosłam dłoń delikatnie machając. Jacek trzymał Marię w ramionach. Odwzajemnili mój gest oraz uśmiech. Wsiadłam do pojazdu i spojrzałam w kierunku sąsiedniej klatki schodowej. Stała tam ta sama kobieta, o której mówiła mama. Wydawała mi się dziwnie znajoma. W końcu dotarło do mnie, kim była. To ta sama kobieta, która nienawidziła mnie już wtedy, kiedy byłam dzieckiem.
-Możemy jechać? -Michał zerknął na mnie pytająco. W odpowiedzi szybko pokręciłam głową.
Wysiadłam z samochodu i bez chwili zawahania szłam w kierunku blondynki. Patrzyła na mnie z nienawiścią. Nie sposób opisać wyrazu jej twarzy - miałam wrażenie, że zaraz zginę z jej rąk, ale o dziwo, nie było we mnie nawet odrobiny strachu. Stałam z nią twarzą w twarz.
-Pamiętasz mnie, Klaro ? -zaakcentowała moje imię.
-Oczywiście, że pamiętam kobietę, która życzyła mi śmierci. Tą samą, która uważała, że jestem niepotrzebnym śmieciem, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć. Tą, która omamiła mojego ojca… -spojrzałam na chłopaka czekającego przy samochodzie.
-Jesteś szmatą, która powinna być na miejscu mojej córki. -prychnęła. -Nie zasługujesz na to, co Cię spotkało u tych lekarzy. To Ty powinnaś być w Łagrach, nie ona! -wykrzyczała mi w twarz. -Uciekaj, byle szybko, bo zaraz możesz umrzeć!
Pokręciłam głową i wróciłam do auta. Usiadłam na fotelu, biorąc głęboki wdech. Zerknęłam na Tłuchowskiego i pokiwałam głową, uśmiechając się smutno.
-Jedźmy… -szepnęłam.
Silnik zacharczał głośno, powodując wprawienie pojazdu w ruch. Kamienica, w której mieszkałam do tej pory oddalała się z każdą sekundą co raz bardziej i bardziej. Przejeżdżaliśmy przy cmentarzu i szpitalu, w którym pracowałam. Dopiero wtedy zaczęło docierać do mnie to, co właśnie się stało. Moja obecność narażała doktorstwo na niebezpieczeństwo, ale jak doszło do zdemaskowania? Cynthia była okropna, ale nie do końca wierzyłam, że posunęłaby się tak daleko. Gdyby to wszystko mogło być choć odrobinę łatwiejsze, prostsze.
Moim oczom ukazał się mały, szary budynek z odpadającym tynkiem.
-Zyziek czeka na Ciebie w środku. Niestety, nie mogę iść tam z Tobą i tak już węszą wokół mnie. -Michał ucałował moje policzki i wyjął walizki z bagażnika, stawiając je obok mnie. -Trzymaj się, Mała.
Skinął głową i uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam jego reakcje.
-Dziękuję. -pomachałam mu i otworzyłam furtkę.
Wokół mnie panowała zupełna cisza. Nie było tu żywej duszy, dlatego postanowiłam, że sama wejdę do środka. Zaniosłam walichy pod drzwi, zapukałam i nacisnęłam klamkę, odczuwając pewien niepokój. Mój umysł zaczynał wariować, coś kazało mi uciekać z tego miejsca, ale z drugiej strony wiedziałam, że nie mogę zostać w kraju. Skoro powiedziałam A, musiałam powiedzieć też B. Weszłam do środka - niby zwykła sień, wieszak na ubrania, stolik, na nim wazon, ale coś było nie tak. Naprzeciwko mnie stanął młody mężczyzna ubrany w zgniłozielony mundur z kilkoma odznaczeniami na piersi. Zmierzył mnie wzrokiem, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Czułam, jak zżera mnie wzrokiekm. Wbija w moje ciało szpilki - mnóstwo cienkich igiełek, które ranią moją skórę. Patrzy prosto w moje oczy, a lęk, który w nich dostrzega sprawia mu wyraźną przyjemność.
-Urząd Bezpieczeństwa. Towarzyszka Adriana Tłuchowska? Czekaliśmy na Panią. -uśmiechnął się z satysfakcją.
-Adrianna, mam na imię Adrianna. -postanowiłam być twarda i nie poddać się presji że strony wroga. Dla mnie wojna wciąż trwała i postanowiłam, że tym razem będę silna. Już nie mam niemieckich korzeni, jestem stuprocentową Polką i jestem winna ojczyźnie wolność.
-Chyba Pani nie do końca rozumie z kim ma do czynienia. -prychnął i zaczął krążyć dookoła mnie.
-Doskonale to wiem, ale nie boję się, ponieważ nie mam nic do powiedzenia. -poprawiłam go.
Moją odpowiedź wprawiła go w osłupienie. Spojrzał na mnie zdezorientowanym wzrokiem i rozchylił usta.
-Towarzyszu Dmitrij, zabierzcie ją ! -krzyknął, wychodząc za drzwi.
Zostałam siłą wyciągnięta na zewnątrz i zaprowadzona do samochodu. Wszystko co mówiłam, robiłam to w sposób pewny siebie. Gdzieś w środku czułam odrobinę strachu, ale poddałam się raz i nie popełnię tego błędu ponownie. Po chwili dołączył do nas “wielki i wszechmocny” UBek i pojechaliśmy. Zostałam wsadzona do celi w budynku przy ulicy Strzeleckiej. Przez cały dzień byłam sama. Jeden z oficerów przyszedł do mnie i próbował rozmawiać, ale nie przyznawalam się do swoje prawdziwej tożsamości. Przeprowadzono mnie do tak zwanego tramwaju. Kilka podwójnych ławek ustawiono w dwóch rzędach. W jednej z nich siedziała zakonnica. Zostałam zaprowadzona i posadzona obok niej. Kątem oka zerknęłam na nią - siostra Lucyna. Kogo jak kogo, ale jej w życiu nie spodziewałabym się w tym miejscu. Uśmiechnęłam się mimowolnie, ale siostra oczyma dała mi znak, żeby pod żadnym pozorem nie ruszać się. Siedziałam tam kilka godzin. Byłam po nocnym dyżurze, koszmarnie chciało mi się spać. Za każdym razem, kiedy zaczynałam przymykać oczy, Lucynka szturchała mnie. W końcu ściemniło się. Zostałam wywleczona i zaprowadzona do sali przesłuchań, a raczej tortur. Posadzono mnie na krześle i przywiązano ręce.
-Za każde kłamstwo stracisz jeden paznokieć. Dobrze zastanów się co mówisz. -usiadł na biurku i spojrzał prosto w moje oczy. -Jak nazywałaś się przed wojną ?
-Adrianna Tłuchowska. -chwycił kombinerkami paznokieć palca wskazującego i mocno pociągnął. Syknęłam z bólu i mocno zacisnęłam zęby.
-Kim jesteś?! -krzyknął.
-Lekarzem, kurwa! -wrzasnęłam mu prosto w twarz.
-Łapa w drzwi! -wydał polecenie.
Chwycona za ubrania, zostałam zaprowadzona do metalowych drzwi. Palce umieszczono mi pomiędzy nimi a futryną, po czym trzaśnięto wrotami. Wydałam z siebie niezrównoważony krzyk. Zadał mi jakieś pytanie, ale nie słyszałam go. Kolejny paznokieć. Nie krzyczałam, po prostu straciłam przytomność.
Obudziłam się w celi. Moja ręka była zabandażowana, chociaż nie do końca wierzyłam, że NKWD zlituje się nade mną w jakikolwiek sposób. Podniosłam się delikatnie, ale od razu zakręciło mi się w głowie. Byłam pewna, że zaraz będę wymiotować.
Drzwi skrzypnęły, jednak widziałam w nich tylko zarysy dwóch postaci. Jedna za moment zniknęła, a druga uklękła obok mnie.
-Boże, Ada, co oni Ci zrobili? -dotknął mojego policzka.
-Antoś? -uchyliłam oczu. Nie byłam pewna, że to on, ale bardzo tego chciałam. -Antoś, przepraszam…
-Nie przepraszaj, po prostu uwierz w moje dobre intencje. -pokiwałam głową.
-Wierzę. -z powrotem opadłam na posadzkę.
Wiem, że był przy mnie i to mi wystarczyło. Dbał o mnie, chociaż wiedział, że nic nie zyska. W tym momencie udowodnił mi, że zasługuje na coś więcej niż pierwszy lepszy facet.

czwartek, 8 maja 2014

"Z piekła do raju: Stary kufer: doktor Sobolewski"


"Z piekła do raju:
Stary kufer: doktor Sobolewski"
Doktor Sobolewski dopiero co do nas dołączył, a już miałam przyjemność bliższego poznania się. Mieliśmy wspólny nocny dyżur, który chyba tylko cudem był spokojny. Antek oprócz wykonywania zawodu lekarza, wykładał także na uniwersytecie. Sprawdzał prace oddane przez swoich studentów, a ja czytałam książkę. Co chwilę komentował głośno uczniów, sprawiając, że co rusz wybuchałam salwą śmiechu.
-No zobacz, co za cymbał ich uczy, że oni takie głupoty piszą ?! -spojrzał na mnie, oczekując reakcji.
Odłożyłam lekturę i wzięłam z biurka jedną z prac. Nie było linijki nienaznaczonej czerwonym długopisem. Większość była zupełnie przekreślona, a na pierwszej stronie widniała wielka, siarczysta dwójka, która mówiła sama za siebie.
-Antek, no co Ty ? -spojrzałam wymownie na towarzysza. -Daj im chociaż tą tróję, co Ci szkodzi ?
-Zwariowałaś ? Oni będą mnie leczyć na starość. -podał mi kilka kartek z wypocinami przyszłych lekarzy. -Jeśli chcesz, sprawdź to, potem będziemy mogli porozmawiać na ten temat.
Dokładnie przeczytałam wszystko, co próbowali przekazać  i doszłam do wniosku, że na miejscu Sobolewskiego też bym ich oblała. Prace nie miały ani ładu ani składu, wyglądały jakby były pisane z jednego wzoru i notatek, zawierały nawet te same błędy faktograficzne.
-Masz rację, kto ich tego nauczył ? -zerknęłam na Antoniego. -To musiał być totalny nieuk !
Mężczyzna odłożył dokumenty i podszedł do mnie, odgrażając się przy tym za obrazę, która padła z mojej strony. Może nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale naprawdę świetnie się dogadywaliśmy.
-To ja może zrobię herbatę ? -próbowałam się ulotnić.
-Żadnej herbaty. -spojrzał na mnie poważnie.
Zaczęłam cofać się w kierunku drzwi, ale mężczyzna powtarzała każdy mój krok. Kiedy nacisnęłam klamkę, przycisnął drzwi do futryny i przekręcił klucz. Zakleszczył moje ciało pomiędzy swoim torsem a drzwiami i spojrzał w oczy. Widziałam płomyki, które radośnie igrały w jego tęczówkach. Oparł twarz  o moje ramię, jakby chciał złożyć pocałunek na szyi. Zaparło mi dech w piersiach, chyba chciałam, żeby to zrobił.
-Masz strasznie słodkie perfumy ! -rzucił głośno i oddalił się szybko, zanosząc się śmiechem.
Spuściłam głowę i zareagowałam chichotem. Przecież chciałam, żeby to zrobił, ale on… Chyba bawił się mną. Nie mogłam pokazać, że zależy mi na nim, choć odrobinkę, ciut ciut.
-Lubisz uwodzić kobiety. -obróciłam całą sytuację w żart, choć dla mnie znaczyła coś więcej. -A już myślałam, że urozmaicimy tę noc.
Odkluczyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Dochodziła jedenasta, śnieg sypał “bałwanami”, a korytarz świecił pustkami. Cichutko zajrzałam do sali Janka. Nie spał.
-Dobry wieczór. -przywitałam się z uśmiechem. -Mogę?
Pacjent skinął głową i zdjął z krzesła torbę. Odłożył na szafkę małą, grubą książeczkę oprawioną w czarną okładkę. Widniał na niej napis wyryty złotymi literami - “Pismo Święte”.
-Pan tak codziennie ? -zapytałam, obserwując ten rytuał po raz kolejny odkąd odzyskał wzrok.
-Oczywiście, jestem księdzem. -jego słowa nieco mnie zszokowały.
-O Matko, przepraszam, nie wiedziałam. Trzeba było mi powiedzieć, zwracałabym się “proszę księdza”. -spojrzałam na niego w sposób nieco karcący, może przepraszający.
-Nie ma sprawy. Jeśli potrzebowałaby pani pomocy z mojej strony, proszę mówić.
-Dziękuję bardzo. Potrzebuje pan… ksiądz… czegoś? -poprawiłam się szybko, żeby jak najszybciej móc się ulotnić.
-Nie, nic. Jeśli będę czegoś potrzebował, przyjdę do pani. -pokiwałam głową i wyszłam.
Gdzie nie poszłam, wszędzie najadłam się wstydu. Zatrzymałam się chwilę u pielęgniarek, z którymi udało mi się porozmawiać bez gafy. Po chwili dołączył do nas Antoni. Czułam, jak moją twarz oblewa rumieniec, który próbowalam ukryć za wszelką cenę.
-Adrianno, mogę Cię prosić na chwilę do gabinetu ? -musnął ręką moją dłoń.
-Oczywiście, już idę. -odwróciłam się z powrotem do sanitariuszek. -Wpadnę do was później.
Szłam posłusznie za doktorem, który co chwila sprawdzał, czy na pewno nie zginęłam gdzieś po drodze. Zostałam poproszona o usiądzenie naprzeciw mojego towarzysza, który oparł łokcie o biurko, twarz ukrył w dłoniach i zaczął się śmiać. Spojrzałam na niego pytająco, nie mając pojęcia o przyczynie jego reakcji. W końcu podniósł wzrok, próbując okiełznać rechot.
-Dlaczego uciekłaś? -wciąż byl rozbawiony.
-Wcale nie uciekłam. Po prostu poszłam zajrzeć do mojego ulubionego pacjenta. Być w  ramionach takiego mężczyzny… -rozmarzyłam się, grając w tą samą grę co Sobolewski.
-Ada. -przerwał, próbując zwrócić moją uwagę. -On. Jest. Księdzem. -wykrztusił ponownie zanosząc się śmiechem.
-Holender… -szepnęłam, powoli podzielając jego reakcję.
-Ale po co Ci ktoś taki, skoro masz mnie? -zapytał całkiem poważnie.
-O nie, mój drogi. Ja nikogo nie mam. -uśmiechnęłam się zadziornie.
-Jak to ? Ja przecież nie pytałem, czy jesteś sama, tylko poinformowałem, że ja Ci wystarczę. -wstał z fotela i stanął za mną, kładąc dłonie na moich ramionach. -Zobacz, jestem taki męski, silny, odważny, mądry, czuły, inteligentynawetniepróbujzaprzeczać. -ostatnie kilka słów powiedział, jakby był jednym wielkim zlepkiem, a z każdą cechą składał na mojej szyi delikatny pocałunek.
Nawet nie potrafiłam oszacować, jak się z tym  czuję. Z jednej strony czułam się dość dobrze w takiej sytuacji, ale towarzyszyło mi pewne poczucie winy. Znaliśmy się dopiero kilka dni, a on już posunął się tak daleko. Musiałam przerwać jego działania.
-Przestań. -powiedziałam twardo, ścierając przyjemność z mojej twarzy.
Mężczyzna ukucnął przede mną i oplótł moje dłonie swoimi. Wyrwałam je, chociaż serce mówiło mi inaczej.  Dlaczego znowu pozwoliłam, aby kierował mną rozum?
-Aduś, co się stało? -przegarnął kosmyk opadający na moją twarz.
-Nie zwracaj się do mnie w ten sposób. -głos zaczął mi się załamywać.
-Przepraszam, no ale kurcze, jesteś naprawdę cudowną kobietą, piękną, inteligentną… -pokręciłam głową z niesmakiem. -Przy Tobie coś mnie ponosi i… nie potrafię się pohamować.
-To pohamuj ! -krzyknęłam, może niepotrzebnie.
Antek wstał i wyszedł, trzaskając drzwiami. Przecież nie był jednym z tych, którzy mają w głowie tylko jedno i to samo. On tylko pragnął miłości, chciał poczuć się kochany. Był sam i ja powinnam zrozumieć go najlepiej. Byłam tylko okropną, wredną, wręcz upierdliwą i samolubną wielką panią doktor, która nie pozwoli się nikomu dotknąć, żeby przypadkiem korona nie spadła. Byłam beznadziejna. Kiedy udało mi się uspokoić poszłam go poszukać. Biegalam po całym szpitalu, ale nie udało mi się go znaleźć. Po północy zostałam wezwana na operację. I tyle go widziałam. Podobnież wrócił zaraz po tym, kiedy ja wyszłam.

poniedziałek, 5 maja 2014

"Z piekła do raju": Rozdział X: "Gość'

Rozdział X
"Gość"

Wróciłam do domu w kiepskim stanie - to było zbyt dużo, nawet jak dla mnie. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale do głowy przychodził mi tylko Alexander. Od razu po przyjeździe do Warszawy do krzyża dowiesiliśmy tabliczkę z imieniem i nazwiskiem Gabrysi. Może Alexowi udało się ją odnaleźć? Przecież ich miłość była taka piękna, nie mogła skończyć się w ten sposób!
Włożyłam klucz do zamka, jednak nie mogłam go przekręcić. “Co jest?” - pomyślałam. Czyżby rodzice zapomnieli zamknąć mieszkania? Weszłam cichutko do środka. W przedpokoju w oczy rzuciły mi się dwie pary butów - damskie i męskie. Nieco przestraszona weszłam głębiej, a to co zobaczyłam w salonie sprawiło, że nie kamień, lecz głaz spadł z mojego serca. Para siedząca na fotelach wstała i podeszła bliżej, żeby się przywitać.
-Boże, Julia, Michał… -przytuliłam ich. Nie widzieliśmy się od Bożego Narodzenia! Na ich twarzach pojawiły się uśmiechy. Byli wyraźnie rozbawieni moją reakcją, ale nie przejmowałam się tym. Liczyło się tylko to, że byliśmy razem.
-Zrobię wam coś do picia. -rzuciłam radośnie i szłam w stronę korytarza.
-Nie, nie. Już sobie zrobiliśmy, usiądź, pogadamy.
Przenieśliśmy się do stołu. Michał ujął dłoń Julki i spojrzał na nią z miłością.
-Chcielibyśmy podzielić się dobrą nowiną. -byłam pewna, że zostanę ciotką. -Dostaliśmy przydział na mieszkanie w Warszawie.
-Świetnie! Kiedy się wprowadzacie? -zapytałam podekscytowana.
Teraz mieli być blisko nas - w końcu tworzyliśmy prawdziwą rodzinę, gdzie każdy mógł wzajemnie na sobie polegać. Liczyć na pomoc w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. Po raz pierwszy od tak dawna.
-Jutro dostaniemy klucze. -spojrzeli na siebie. -Moglibyśmy przenocować dzisiaj u was? -zapytali niepewnie.
Jakiej odpowiedzi się spodziewali? Przecież byli najbliższymi mi osobami. Do tej pory dzieliły nas setki kilometrów, ale one nie miały znaczenia.
-Pewnie, że tak! To mieszkanie rodziców Michała, jak mogliby was nie przyjąć? -uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. -Opowiadajcie, co tam jeszcze u was się działo.
-Dzięki Podziemiu otrzymałam, pracę w Polsce. -pochwaliła się Julia. -Będę tłumaczem w jednej z gazet.
Czułam się jak stara, samotna ciotka, która za chwilę zapyta o zaślubiny, ponieważ jej szare życie każdego dnia schodzi do dziergania na drutach maleńkich sweterków. Potrzebowałam rozrywki, a nie spokojnego życia u boku małżeństwa w średnim wieku. Państwo Tłuchowscy byli cudownymi ludźmi i wiem, że zawsze mogłam liczyć na ich pomoc, ale potrzebowałam odrobiny zabawy, ryzyka, a nie dyskusji naukowych, które mimo wszystko lubiłam. W tej kwestii nie zawsze mogłam liczyć na Florkę, która od dwóch lat była matką Elci - w całości poświęcała się macierzyństwu i medycynie. Może to był właśnie odpowiedni moment, żeby pierwszy  i ostatni raz zrobić coś szalonego?
Teraz wydaje mi się, że zmiana mojego toku myślenia była reakcją na śmierć Helenki. Ta mała dziewczynka pozwoliła mi dostrzec, jak kruche jest życie ludzkie - dzisiaj jesteś, czujesz się dobrze, kolejnego dnia odchodzisz z tego świata, zostawiając po sobie ból, cierpienie i tak zwany Weltschmerz.
Julia zerknęła na zegarek, po czym wzięła duży łyk napoju kawopodobnego - tylko taki zamiennik kawy można było nabyć w Warszawie. Poklepała narzeczonego po udzie i wstała od stołu.
-Chodź, bo zamkną. -kobieta spojrzała na mnie i z uśmiechem zaczęła tłumaczyć mi swoje plany. -Muszę iść do krawcowej, żeby uszyła mi sukienkę do ślubu, a jutro załatwimy resztę.
-O Matko, gratuluję. -uściskałam ich oboje, ciesząc się że szczęścia przybranego brata. -Weźcie klucze, bo zaraz wychodzę do Florki.
-Mówiłaś kiedyś, że urodziła dziecko, tak? -pokiwałam głową. -Przywieźliśmy trochę słodyczy, wybierz coś dla dzieciątka.
-Dziękuję. Na pewno bardzo się ucieszy.
-Lecimy, do zobaczenia wieczorem. -zniknęli za drzwiami szybciej niżli pojawili się w mieszkaniu.
Uśmiechnęłam się pod nosem i zamknęłam drzwi na zasuwkę - nie chciałam mieć nieproszonych gości w postaci Rosjan, wciąż pętających się po stolicy. Mogłoby się wydawać, że byłam tylko rozwydrzoną gówniarą, która nie potrafiła docenić tego co dostała od losu.  Potrafiła, ale była tylko człowiekiem.
Po przemyśleniu całej tej sytuacji doszłam do wniosku, że nie mam na co liczyć - może i byłam dorosła, miałam jakieś pieniądze, ale to jednak nie było dla mnie.
Obiecałam Florce, że wpadnę do niej po pracy. Odświeżyłam się odrobinę, wzięłam czekoladę i wyszłam z domu. Dopiero teraz zaczęłam zwracać uwagę na piękno stolicy, która powoli zaczynała wracać do poprzedniego stanu. Ludzie aż kipieli chęcią do pracy. Teraz w ten sposób okazywali swój patriotyzm. Na jednej z kolumn przeznaczonych do ogłoszeń wisiał plakat - czarno-biały, z dużymi napisami. Informował o premierze pierwszego powojennego spektaklu. Ostatni raz byłam w takim miejscu jeszcze przed wojną, jako niewiele rozumiejące dziecko. Bez namysłu wstąpiłam do jedynego warszawskiego teatru, gdzie nabyłam dwa bilety. Były to zielonkawe karteczki, uzupełnione czerwonymi pieczątkami, wyznaczającymi zaklepane miejsce. Dzierżyłam je w dłoni, jakby były sztabkami złota, które ktoś może chcieć mi odebrać. Każdy krok dochodzący zza moich pleców sprawiał, że zaczynałam drżeć i przyspieszać tempa, jednak kiedy ustawał, ja także zwalniałam. Do dziś nie wiem czym było spowodowane moje zachowanie. Przecież to były tylko dwie nic nie znaczące karteczki, za które zapłaciłam 120 złotych. Na tamte czasy były to dość duże pieniądze, ale bardzo mi zależało, żeby móc skorzystać z tej formy kultury. Schowałam je do portfela, ale nie poczułam się w ten sposób pewniej. Musiałam po prostu o nich zapomnieć.
Kamienica, w której mieszkała Florka znajdowała się nieopodal teatru - jeszcze niedawno na najwyższej kondygnacji budynku, okna można było składać ze szkła jak puzzle. Teraz dziury zostały uzupełnione, a zewnętrzne ściany pomalowane. Możnaby powiedzieć, że miasto znów zaczynało żyć. Była to zasługa tysięcy ludzi pracujących nad odbudową stolicy.
Weszłam po schodach i głośno zapukałam do drzwi. Otworzyła je moja przyjaciółka, a zza jej spódnicy wyglądała malutka blondyneczka.
-Cześć, dziewczyny. -weszłam do środka. Przykucnęłam przy dziecku i podałam mu zafoliowaną słodką tabliczkę. -Proszę bardzo, pani Elżuniu. -uśmiechnęłam się do niej.
Ela dokładnie obejrzała prezent, po czym spojrzała na matkę i pokazała kilka perłowych ząbków. Kiedy Florentyna odwzajemniła jej reakcję i skinęłą głową, mała podeszła do mnie i przytuliła się. Czułam się dokładnie tak, jak wtedy, kiedy po raz ostatni trzymałam na rękach Helgę i Martina. W zasadzie, ciekawe co się z nimi stało ? Mam nadzieję, że niemieccy oficerowie nie odebrali im życia i może nie dziś, nie jutro i nie za rok, ale za kilkanaście lat, po ogłoszeniu całkowitej amnestii uda nam się spotkać. Ale czy uda nam się rozpoznać ? Może miniemy się na ulicy, spotkamy w szpitalu albo w kościele, a w życiu nie przyjdzie nam do głowy, że to właśnie my.  Szybko odgoniłam to wspomnienie - przecież chciałam odciąć się od tego co było, a nie rozpamiętywać te zabliźnione rany jakimi były wspomnienia.
-Napijesz się czegoś ? -zaproponowała Florka, kiedy zdejmowałam buty.
-Herbaty, jeśli mogę prosić. Nieco zmarzłam po drodze. -odwiesiłam płaszcz i przeszłam do salonu.
Było to średniej wielkości pomieszczenie, jedna ściana zastawiona była ciemnym, wysokim regałem, pod oknem stała kanapa obita kwiecistym materiałem, a na przeciwległej ścianie dwa fotele i ława. Jak na tak trudne czasy, Krajewscy urządzili się w dość gustowny sposób.
Po chwili czajnik zaczął gwizdać, a obok mnie znów pojawiła się Elżbietka. W rączkach trzymała szmacianą lalkę - podejrzewałam, że jest ona dziełem Florentyny lub jej mamy.
-Ojej, jaka śliczna laleczka. -wzięłam ją w dłonie i dokładnie obejrzałam, próbując wykazać zainteresowanie dzieckiem. -A gdzie mamusia ją kupiła ?
-Babcia Hania uszyła. -powiedziała radośnie, szczycąc się tak pięknym prezentem.
Mogłam się domyślić, że to pani doktor Hania jest tak uzdolniona. Była to kobieta nieco starsza od Marianny, pracująca jako lekarz-ginekolog, pełniący obowiązki położnej. Jej syn walczył w powstaniu, jednak został aresztowany i wywieziony na Sybir. Od tego czasu wraz z mężem Stefanem otoczyli Florkę “prawie-rodzicielską” opieką.
-Proszę bardzo. -kobieta postawiła szklankę na stole. -Przepraszam, ale w tym miesiącu nie udało nam się nabyć cukru.
-Nic nie szkodzi, nigdy nie słodziłam herbaty. -po moich słowach jej wstyd, jakby uszedł w niepamięć. -Kupiłam dwa bilety do teatru, masz ochotę przejść się tam razem ze mną ? -zaproponowałam.
-Nie dam rady. Ktoś musi zostać z małą, szpital i tak idzie nam na rękę, że możemy ustalić dyżury w taki sposób, aby zawsze ktoś był w domu. -westchnęła, uśmiechając się smutno. -Nie gniewaj się.
-Nie, nie ma sprawy. -upiłam łyk napoju. Ciepło rozchodziło się po moim ciele, jakby ktoś nałożył na nie rozgrzany olej. Dokładnie jak w berlińskiej łaźni.
-W sobotę moja siostra bierze ślub, więc potrzebuję kreacji. -puściła mi perskie oko. -Uszyjesz mi coś ?
-O nie. -jęknęłam jak najgorszy męczennik. -Przecież wiesz, że nie potrafię szyć.
-Ekhm… jesteś chirurgiem, ciekawe co na to Twoi pacjenci. -zauważyła zgryźliwie.
-Przepraszam, ale nie potrafię zrobić z pana skóry falbanek. -zażartowałam.
-Czyli nie pomożesz mi ? -spojrzała na mnie znacząco.
Uniosłam wzrok ku niebu, uśmiechnęłam się i pokręciłam głową. Czego ona ode mnie wymagała ? Jestem lekarzem, nie krawcową !
-Jeśli pokażesz mi, jak to się robi, pomogę. -westchnęłam, nie potrafiąc jej odmówić.
-W czwartek pójdziemy kupić materiał. Pasuje Ci ?
-Tak, przyjdę do was około 11.
W mieszkaniu rozległo się donośne pukanie. Florka wstała z fotela i poszła otworzyć drzwi. Zamki zazgrzytały, a zawiasy zaskrzypiały, głośno złowróżąc. Po chwili do pokoju weszła starsza kobieta - miała ponad 50 lat, rudawe włosy i rumianą cerę. Wydawała mi się znajoma, jednak nikt nie przychodził mi do głowy. Uśmiechnęłam się wstając i poszłam w kierunku korytarza.
-Ja już pójdę. -założyłam buty oraz płaszcz.
-Dzięki, Ada. Przepraszam, że musimy kończyć to w ten sposób. -doskonale widziałam, że stała się pochmurna, smutna, może nawet odrobinę zła.
-Nie ma sprawy, trzymajcie się, dziewczyny. Do zobaczenia w czwartek. -posłałam Eli buziaka i wyszłam na klatkę.
Godzina policyjna zbliżała się ogromnymi krokami. Ulicę stawały się zupełnie puste i ciche, jakby makiem zasiał. Dokładnie tak samo, jak kilka lat temu za czasów Gestapo. Przez małe okna kamienic wydostawało się co raz mniej światła sprawiając, że atmosfera panująca na dworzu stawała się co raz mniej przyjemna. Na szczęście byłam już co raz bliżej domu. Kiedy wybiła godzina 22 stałam pod drzwiami, szukając kluczy. Moja rodzina była w wyśmienitym humorze -od samego progu słychać było salwy śmiechu. Rozebrałam się i dołączyłam do nich -siedzieli przy stole, rozmawiając o przyszłości narzeczeństwa.
-Chodź do nas, skarbie. -Maria wyciągnęła rękę w moją stronę.
Usiadłam na sąsiednim krześle i poczęstowałam się jeszcze ciepłym ciastkiem. Wiedziałam, że Maria uwielbia takie wieczory, z resztą, mi także udzieliło się to upodobanie. Wreszcie czułam się dokładnie tak, jak powinno czuć się dziecko, otoczona miłością bliskich i rodzinnym ciepłem. Po tych kilku latach zaczęłam traktować Tłuchowskich jak prawdziwą rodzinę. Można powiedzieć, że częściowo udało mi się odciąć od przeszłości, ponieważ wracała tylko nocą. Wracała w jeszcze boleśniejszy sposób niż kiedy to wszystko miało miejsce. Płakałam jeszcze bardziej gorzkimi łzami, czułam się okłamana, opuszczona, zdradzona...Byłam wtedy Bogu ducha winny dzieckiem, a mimo to zostałam ukarana. Ale teraz wszystko zaczynało wracać do normy.

Niedługo potem wykruszyłam się i położyłam do łóżka. Zastanawiałam się nad tym, kto mógł zapalić tą znicz i kim była dla niego Gabriela. Przez tyle lat byłam pewna, że cała moja biologiczna rodzina nie żyje, ale nagle zjawił się ktoś, kto zburzył tą niepewność. Pozostała po niej tęsknota i ciekawość.