niedziela, 16 marca 2014

"Z piekła do raju": Rozdział VIII: ""Ada, do dzieła!"

Obiecałam i oto jest :). Życzę miłej lektury.

Rozdział 8
"Ada, do dzieła!"




Luty, za oknem mnóstwo śniegu, a mimo to coś rozgrzewało moje serce. Od samego rana wiedziałam, że zdarzy się coś naprawdę dobrego.
Ostatnimi czasy spotykały mnie wyłącznie przyjemne zdarzenia. Nie, wróć. Dla kogoś takiego jak ja, przyjemne jest wszystko, co nie doprowadza do łez i cierpienia. To było coś niesamowitego, wyjątkowego. Zostałam naprawdę zaakceptowana przez “nową rodzinę”. Nawet Magdalena przekonała się do mnie. Udało mi się zaprzyjaźnić z Julką i Michałem, doktorstwo zaczęłam traktować jak rodziców. Można powiedzieć, że wreszcie udało mi się żyć normalnie, normalnie, ale w miarę możliwości. Z powrotem przeprowadziliśmy się do Warszawy. Pani Maria namówiła mnie do podjęcia studiów medycznych. Razem z mężem uczyli mnie zgodnie z podręcznikami. Załatwili pozwolenie od dziekanów działających w Podziemiu, którzy od czasu do czasu wpadali do naszego domu i udzielali mi dodatkowych wykładów. Wszystkim nam zależało na tym, abym jak najszybciej mogła wykonywać zawód, dlatego też narzuciliśmy tempo na tyle, żebym zaliczyła ponad cztery semestry w ciągu jednego roku. 3 lata mojego życia polegały na ciągłej nauce. Mimo faktu, że wojna skończyła się w ‘45 wciąż nie miałam czasu na rozrywki. Dzięki wycofaniu się wojsk niemieckich, mogłam uczestniczyć w części wykładów. Podpisanie traktatu pokojowego wcale nie oznaczało końca wojny - było to zakończenie działań zbrojnych, ale nie wyzwolenie państwa polskiego.
Ostatnie egzaminy zaliczyłam w specjalnym terminie, w grudniu. Mając 21 lat zostałam skierowana na specjalizację w warszawskim szpitalu. Tak jak Marysia, chciałam być chirurgiem. Nadszedł pierwszy dzień mojej pracy. Z jednej strony nie mogłam się doczekać przekroczenia progu szpitala, ale z drugiej… Co jeśli pomylę się? Odbiorę komuś życie z powodu swojego błędu? Czyjś los leży w moich rękach. Musiałam szybko odgonić tę myśl, ponieważ czas umykał nieubłaganie, a ja już niedługo miałam zjawić się na oddziale.
Siedziałam przy toaletce, próbując choć odrobinę dorównać urodą mamie. Męczyłam się, po raz kolejny upinając kosmyki. Niestety, moja fryzura nawet w najmniejszym stopniu nie była tak idealna, jak powinna. Kiedy cisnęłam spinką o podłogę, w drzwiach pojawiła się Maria.
-Może Ci pomogę ? -oparła się o futrynę, krzyżując ręce na piersiach. Z jej zarumienionej twarzy uśmiech nie schodził nawet na chwilę. Mimo jej ciepłej i spokojnej natury, w takich sytuacjach zdarzało jej się drwić z mojego braku cierpliwość. Ot, lubiła złośliwe żarciki.
-Mogłabyś ? Morduję się z tym już ponad pół godziny. - podniosłam spinkę, jednocześnie podając ją mamie.
Kilkoma skrzętnymi ruchami zakręciła moimi włosami, tworząc piękną fryzurę. Długo zastanawiałam się jak to możliwe, że za cokolwiek się nie zabierze, zawsze uda się jej wykonać to perfekcyjnie.
-Gotowe. Aż tak stresujesz się tym szpitalem ?
-Nie. Chyba nie… -uśmiechnęłam się i wstałam. -Myślisz, że mogę iść w takim stroju ? -obróciłam się dookoła własnej osi, prezentując ubranie.
-Wyglądasz świetnie. Obawiam się, że nawet jeśli byłoby źle, nie zdążyłabyś się przebrać - musimy już wychodzić.
Przeszłyśmy na korytarz i ubrałyśmy się do wyjścia. Z nieba padał ziarnisty śnieg, który co raz szybciej przykrywał ziemię. Z każdym rokiem wszystko wracało, ale odkąd nasze relacje poprawiły się, uderzało jakby z nieco mniejszą siłą. Starałam się mniej myśleć o przeszłości, ale wcale nie oznaczało to, że zapomniałam. Takie rzeczy pamięta się do końca życia. Po prostu chciałam to pamiętać, bo razem z tymi przykrymi wspomnieniami wiązały się także te o mojej prawdziwej rodzinie.  Po ulicach wciąż spacerowali wojskowi, ale teraz byli to Rosjanie. Budzili nieco mniejszy niepokój z mojej strony, aczkolwiek im także nie można było zaufać. Pani Marysia przez całą drogę opowiadała mi o obecnych pacjentach, jednak słuchałam tylko jednym uchem. To był na tyle ważny dzień, że widok szpitala powodował u mnie przyspieszone bicie serca i spłycony oddech.
-Gotowa? -Marysia zatrzymała się przed drzwiami i mocno ścisnęła moją dłoń. W ten sposób chciała dodać mi odwagi. I muszę przyznać - udało jej się to znakomicie.
-Tak, zaczynajmy. -uśmiechnęłam się szeroko i otworzyłam drzwi.
Szłyśmy długimi korytarzami. Z szarych ścian odpryskiwała farba, jednak nie było to na tyle istotne, aby zostało poprawione. Po drodze mijałyśmy mnóstwo pracowników szpitala, którzy pozdrawiali panią Mariannę już z daleka. Budziła wśród nie tylko szacunek, ale także sympatię. Pokój lekarski znajdował się na samym końcu holu. Może nie był wyposażony w najnowocześniejszy sprzęt, ale nadrabiał sterylnością i przytulnością. W środku znajdował się pan Jacek.
-Dzień dobry. -uśmiechnęłam się.
-Serwus, dziewczyny. Już jesteście? -z powrotem spojrzał w leżące przed nim dokumenty, a następnie na zegarek. -O kurcze, jakoś zleciał mi ten dyżur. Myślałem, że jest dużo wcześniej.
-Teraz my przejmujemy pałeczkę, a Ty pracusiu, zmykaj do domku. -Marysia pocałowała męża w policzek.
W międzyczasie przebrałam się w fartuch i powiesiłam ubrania do szafy.  Miałam wrażenie, jakbym była na odpowiednim miejscu. Dokładnie na tym samym, które wyznaczył mi Bóg.
-Co jak co, ale wyglądasz jakbyś była urodzona w tym kitlu. -Jacek wstał i zaczął przygotowywać się do opuszczenia miejsca pracy.
-Dziękuję. -uśmiechnęłam się i zawstydzona spuściłam głowę.
-Dobra, macie tutaj karty pacjentów. Zaraz zaczniecie obchód.-pocałował panią Marię i otworzył drzwi. -Powodzenia, Krasnalu. -dorzucił.
Roześmiałam się i podziękowałam, po czym zabrałam się do pracy. Przejrzałam historię chorób kilku pierwszych osób, a w międzyczasie Marysia także się przebrała. Wyszła na moment do pielęgniarek, po czym wróciła do mnie z dość dużym pakunkiem.
-Proszę, teraz jesteś stuprocentowym lekarzem.
-Ojej, dziękuję, ale to naprawdę nie było potrzebne. -rozpakowałam zawiniątko z szarego papieru. Moim oczom ujrzała się śliczna, brązowa torba lekarska. W środku znajdował się stetoskop, kilka strzykawek i fiolek wypełnionych różnymi tabletkami, proszkami i płynami. -Dziękuję. -powtórzyłam, po czym podeszłam do kobiety i mocno ją przytuliłam.
-Nie ma  za co. Mam nadzieję, że ta praca będzie Ci się podobać. -pogładziła mnie po plecach i odsunęła się. -Zajrzysz na salę pooperacyjną? Ja mam za chwilę zabieg, a ktoś musi zostać na dyżurze.
-Pewnie, leć. -krętymi schodami weszłyśmy na wyższe piętro.
Przy drzwiach sali znajdowała się tak zwana dyżurka, przy której siedziały pielęgniarki. Wszystkie były ubrane w jednakowe fartuszki i plotkowały przy porannej kawie. Wśród nich znajdowały się także dwie siostry zakonne, których początkowo nie zauważyłam, jednak kiedy wpadły mi w oko, poprawiłam swój błąd.
-Dzień dobry. Nazywam się Adrianna Tłuchowska, jestem nowym chirurgiem. -uśmiechnęłam się.
Kobiety wymieniły się spojrzeniami, które na pewno nie były optymistyczne. Każda zmierzyła mnie wzrokiem sprawiając, że poczułam się naprawdę obco. Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle. Jedna z zakonnic wyszła z szeregu i wyciągnęła dłoń w moją stronę.
-Siostra Lucyna. -była nieco starszą ode mnie, szczupłą brunetką o bladej cerze i błękitnych oczach. Sprawiała wrażenie naprawdę sympatycznej osoby.
-Proszę zwracać się do mnie po prostu Ada. -zrobiłam to, ponieważ zależało mi na sympatycznej atmosferze. Chciałam, aby między mną a współpracownikami była jakaś bliska więź.
-Proszę za mną, oprowadzę Panią. -kobieta podążała w stronę regałów z mnóstwem fiolek, buteleczek i pudełek. -Tutaj trzymamy wszystkie leki oraz materiały opatrunkowe. Na każdej szufladzie napisana jest literka alfabetu, aby łatwiej było znaleźć poszukiwaną substancję.
Ruszyła w kierunku łóżek. Aktualnie na sali przebywało sześciu pacjentów, w tym dwie kobiety. Wśród nich tylko jedna osoba była przytomna. Był to dwudziestoparoletni mężczyzna, który trzymał w dłoni różaniec. Zakonnica zbliżyła się do niego, a ja zaraz za nią.
-Pan Doktor prosił, abym przekazała, że od dzisiaj jest to Pani pacjent. Mężczyzna jest po postrzeleniu w klatkę piersiową oraz głowę. Kula ominęła mózg, co jest prawdziwym cudem. Zostawię Panią do zapoznania się z kartą pacjenta, Pani Doktor. -uśmiechnęła się i odeszła.
-Dziękuję. -starałam się być tak ciepła, jak tylko umiałam. -Nazywam się doktor Adrianna Tłuchowska, od dzisiaj będę Pana lekarzem prowadzącym.
-Witam. -wykrztusił, jakby przestraszony.
Chwyciłam w dłoń kilka kartek przyczepionych do ramy łóżka. Wynikało z nich, że Jan, bo tak miał na imię, z powodu urazu stracił wzrok. Uczyłam się o tym całkiem niedawno i wiem, że takie uszkodzenie w przyszłości mogło wrócić do stanu z przed wypadku. Na pewno taka sytuacja była dla niego niezwykłym szokiem. Jednego dnia dostrzegasz wszystkie barwy świata, nawet tego z wojennych realiów, a kolejnego nie widzisz nic - zero, pustka, ciemność. Teraz nie dziwił mnie jego ton głosu. Mogłam tylko go uspokoić.
-Proszę się nie bać, jest Pan w szpitalu, zupełnie bezpieczny. -dodałam.
Przymknął oczy. Nie wiedziałam, czy jest to spowodowane bólem, a może chęcią ucieczki od tego świata, ale na pewno było to niepokojące zjawisko.
-Dobrze się Pan czuje? Może potrzebuje Pan czegoś przeciwbólowego? -dotknęłam jego dłoni, jednocześnie zbliżając się do łóżka.
Dopiero wtedy dostrzegłam jak przystojnym był mężczyzną. Skóra, mimo, że blada, otaczała dwa węgliki wilgotne od łez, chociaż jeszcze żadnej nie uronił. Wydawał się taki bezbronny i wrażliwy, a zarazem silny i uparty. Ciemne, rozczochrane włosy wieńczyły ten obraz.
Zupełnie nie zareagował na moje słowa. Po prostu obrócił głowę w drugą stronę, jakby chciał poprosić mnie o odejście. Bardzo chciałam dotrzeć do niego, jednak nie miałam zielonego pojęcia, jak tego dokonać.
-Proszę być dobrej myśli. Są duże szanse, że odzyska Pan wzrok nawet w ciągu trzech miesięcy. -mocnej ścisnęłam jego rękę, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi.
Mogłam tylko wrócić na oddział i zająć się pozostałymi pacjentami. Tak też zrobiłam. Zeszłam na dół i rozpoczęłam obchód. Większość pacjentów reagowała pozytywnie na tyle, na ile mogła. Miałam nie tylko ich leczyć, ale także podnosić na duchu, ponieważ to było najważniejszą formą terapii. W  ostatniej sali zatrzymałam się trochę dłużej. Leżało tam dwóch starszych mężczyzn, skorych do gawędzenia. Rozmowa była przyjemna na tyle, że odciągnęła moje myśli od nowego pacjenta. Wróciły dopiero w momencie, kiedy pielęgniarki przywiozły go na mój oddział. Został położony w izolatce i zapytany o jakąkolwiek potrzebę. Poprosił tylko o zostawienie w samotności.
Marysia wróciła z sali cała zakrwawiona. Kiedy weszłam do pokoju, myła ręce. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
-Udało się. -powiedziała entuzjastycznie.
-Czego się spodziewałaś? Przecież Tobie zawsze się udaje. -podałam jej ręcznik, a kobieta zareagowała śmiechem.
-Cieszę się, że tak we mnie wierzysz.
Razem wypełniłyśmy dokumenty i rozmawiałyśmy o dzieciach Marysi. Opowiedziała mi o czasach, kiedy byli zupełnie malutcy i na każdym kroku pakowali się w tarapaty. Tym samym poprawiła mi humor. Po południu miała kolejną operację. Zostawiła mnie samą z dwójką nowych pacjentów, których miałam zdiagnozować. Po wywiadzie skierowałam ich na badania, a następnie pokazałam sale, w których mieli leżeć. Około 16 wróciłam do Jana.
-Panie Janku, to tylko ja, doktor Tłuchowska.-odwrócił głowę w moją stronę. -Lepiej się Pan czuje ?
-Tak, tak… -powiedział cichutko. -Przepraszam, że…
-Nie ma Pan za co przepraszać. -przerwałam mu w pół słowa. -Jesteśmy tylko ludźmi, a w takiej sytuacji jest to zupełnie normalne.
-Dziękuję. -uśmiechnął się ponuro.
-Może powiadomić kogoś z rodziny ? -zapytałam.
Mężczyzna zastanowił się chwilę i dopiero udzielił mi odpowiedzi.
-Nie, nie ma kogo zawiadamiać. Wszyscy zginęli. -znów przymknął oczy.
-Przykro mi. -odwróciłam głowę w drugą stronę,  żeby ukryć łzy.
Sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Przecież i tak niczego by nie zauważył. Doskonale znałam jego sytuację, tylko, że o mnie ktoś spróbował zawalczyć.Westchnęłam, zbierając w sobie siły na dalszą rozmowę.
-Doskonale wiem, co Pan teraz czuje. -odpowiedziałam na tyle cicho, żeby nikt poza nami nie usłyszał tych słów.
-Pani ? -zdziwił się.
-To zawiła historia, nie chcę o tym mówić. -ucięłam wątek. -Może przyniosę coś Panu ?
-Jeśli mógłbym prosić o odrobinę wody. -powiedział niechętnie.
Zgodziłam się i wyszłam z sali. Znalazłam jakiś nieużywany kubek i dokładnie go umyłam. Można powiedzieć, że lśnił czystością. Poszłam z nim do kuchni i poprosiłam jedną z pracownic o napełnienie go przegotowaną wodą. Kiedy wróciłam do pacjenta, zareagował mnie nerwowo niż ostatnio. Postawiłam kubek na szafce, a mężczyźnie pomogłam usiąść. Podziękował mi szczerym uśmiechem.
Czułam jakąś dziwną więź, wytwarzającą się między nami. Może wreszcie mogłam mieć przyjaciela? W tej chwili nie myślałam o związku. Wydarzenia ostatnich lat sprawiły, że wcale nie potrzebowałam miłości mężczyzny. Wydawało mi się, że uczucie jakim darzy mnie moja nowa rodzina, wystarczy mi w zupełności.
Kiedy skończył wstałam i podeszłam do drzwi. Wydawał się nieco rozkojarzony, zdezorientowany.
-Wrócę do Pana po dyżurze, a w międzyczasie zajmą się Panem pielęgniarki. -uśmiechnęłam się serdecznie i wyszłam na korytarz. Pokój lekarski znajdował się na drugi końcu sali, prawie naprzeciw sali starszych mężczyzn. Kiedy nacisnęłam klamkę, usłyszałam, jak ktoś mnie woła. Odwróciłam się i dostrzegłam dwie uśmiechnięte starsze twarze, wyglądające zza drzwi.
-Pani Doktor przyjdzie, pogada z nami. -zachęcił mnie jeden z nich.
-Nie mam czasu, Panowie, ale jutro mam nockę, więc na pewno wpadnę. -puściłam im perskie oko i weszłam do siebie.
Na biurku leżały wyniki moich nowych pacjentów i Janka. Kobieta, którą dzisiaj przyjęliśmy miała ostrą niedokrwistość. W tym czasie, było to na porządku dziennym.  Jedzenie było na kartki, znalezienie pracy graniczyło z cudem, każdy dbał głównie o swoje dzieci. Poza tym, podejrzewałam, że będzie potrzebowała przeszczepu nerek. Tylko skąd wziąć dawcę?
Mężczyzna skierowany do nas z izby przyjęć, wyniki morfologii miał w porządku, wręcz książkowe. Dostałam także informację, że podejrzawany jest tętniak aorty brzusznej. Odczyn Biernackiego też na to wskazywał. Dobrze, że akurat pojawiła się Marianna.
-Dobrze, że jesteś. Zerkniesz? -podałam jej kartkę. -Możliwe, że jest to tętniak?
-Pacjent skarży się na ból? -spojrzała na mnie, a ja przytaknęłam. -Zajmę się tym, dobrze?
-Tak, po prostu chciałam się upewnić. -Maria znów wyszła.
Zostały mi tylko wyniki Jana. Był niedożywiony, a na dodatek miał anemię. Potrzebował także krwi i to musiało zostać załatwione natychmiast. Poszłam do pielęgniarek i poprosiłam o dwa worki BRh+. Otrzymałam je prawie natychmiast. Razem z siostrą poszłam do pacjenta.
-Panie Janku, podamy Panu krew. Może troszeczkę ziębić, ale na pewno poczuje się Pan lepiej. -ku zdziwieniu pielęgniarki, wzięłam od niej woreczek i samodzielnie podpięłam do wenflonu.
Kiedy wróciłam do pokoju, Marysia siedziała za biurkiem i rozmawiała z ordynatorem. Na mój widok wstali i uśmiechnęli się. Przywitałam się i podeszłam bliżej.
-Mateuszu, to jest moja córka, Adrianna. -pocałował moją dłoń.
-Mateusz Dzierżyński, ordynator oddziału.
-Bardzo mi miło, że mogę Pana poznać. Proszę mi uwierzyć, jestem niezmiernie wdzięczna, że mogę tu pracować. -uśmiechnęłam się szeroko.
-Ja także bardzo się cieszę. -spojrzał na zegarek. -Możecie już zejść. Życzę wam miłego wieczoru i dobrej nocy, no i do zobaczenia jutro.
-Przecież masz wolne. -rzuciła Marysia, w międzyczasie przygotowując się do opuszczenia miejsca pracy.
-Nie, kochana, ja nigdy nie mam wolnego. -roześmiał się. -No, a teraz zmykajcie.
Ubrałyśmy się i wyszłyśmy na korytarz. Zatrzymałam się przy izolatce i znacząco zerknęłam na Mamę, która skinęła głową i poinformowała mnie, że zaczeka na dole. Nacisnęłam klamkę i weszłam do pomieszczenia.
-Ja już uciekam, dobranoc, Panie Janku. -uśmiechnęłam się. Miałam do niego jakiś sentyment. Może dlatego, że był moim pierwszym pacjentem, ale nie przeszkadzało mi to w żaden sposób.
-Miłej nocy. Pracuje Pani jutro, Pani Doktor ? -zapytał nieśmiało.
Teraz wydaje mi się, że czuł się źle z faktem, że tylko do niego nikt nie przychodzi. Jak każdy mężczyzna potrzebował odrobiny kobiecej troski, a z jego wypowiedzi wynikało, że nie ma takiej osoby w jego otoczeniu. Nie mogę powiedzieć, że robiłam to z litości, bo byłoby to obrzydliwym kłamstwem.
-Oczywiście, że będę. Mam nocny dyżur, na pewno do Pana przyjdę -skierowałam się ku wyjściu. -A do tego czasu, proszę wołać pielęgniarki.
Siostry zostały poproszone przeze mnie o dowiadywanie się do Słowińskiego, dzięki czemu mogłam spać spokojnie. Marianna zauważyła, że coś jest nie tak.
-Zachowujesz się jakoś inaczej niż zwykle. -zargumentowała.
-Wydaje Ci się. To był mój pierwszy dzień, Twój na pewno nie był lepszy. -próbowałam się wybronić.
-Może i masz rację. -objęła mnie ramieniem i skierowała do cukierni.-Chodź, kupimy pączki.

Z pakunkiem dotarłyśmy do domu, w którym czekał na nas nakryty stół. Jacek, tak jak obiecał, przygotował kolację. Nigdy do tej pory, nie cieszyłam się tak na widok tak smacznego jedzenia. Tata był mistrzem świata w gotowaniu. Podczas posiłku, głównym tematem był mój pierwszy dzień na oddziale. Nie mogłam doczekać się, kiedy dotrę do łóżka, a kiedy już się tam znalazłam wciąż myślałam o Janie Słowińskim, który na długo zapisał się w mojej pamięci, nie jako mężczyzna, ale jako człowiek.

piątek, 7 marca 2014

"Z piekła do raju": Stary kufer: "Pamiętnik Gabrieli (I)"

Wybaczcie, że tak długo nic się nie pojawiało - niby ferie, a roboty miałam po łokcie - raz, że sprawy osobiste, a dwa - do 17 marca mam sprawdzian z dosłownie każdego przedmiotu, nawet religii. Sądzę, że wszystko tak porządnie wróci do normy około Wielkanocy, ale mam nadzieję, że za kilka dni uda mi się wrzucić kolejny rozdział. Nie przedłużam i zapraszam do czytania.




Wczoraj dostałam list. Szara zniszczona koperta opatrzona kilkoma znaczkami i pieczątkami. Jeszcze Jej nie otworzyłam, a już doskonale wiedziałam, co znajduje się w środku. Julian bawił się w swoim pokoju. Dokładnie pamiętam, że udawał aktora - od małego wiedział kim chce zostać w przyszłości. Położyłam list na stole i poszłam do jego pokoju. Zajrzałam do dziecka i uśmiechnęłam się ciepło.
-Spójrz, kochanie, jak jest już ciemno. Musisz już iść spać. -chłopiec przytulił się do mnie. - Ale Ty pięknie pachniesz po tej kąpieli. -pocałowałam go w policzek. -Kładź się, to zgaszę Ci lampkę. Kolorowych snów.
-A mogę jeszcze chwilkę posiedzieć ? -poprosił, a ja przecząco pokręciłam głową. -To może chociaż mi poczytasz ?
-Nie dzisiaj, skarbie. Mamusia jest bardzo zmęczona, śpij już. -zgasiłam światło i wyszłam.
-Kocham Cię, Mamusiu ! -usłyszałam na odchodne.
-Ja Ciebie też kocham, Synku. -uśmiechnęłam się i zamknęłam za sobą drzwi.
Uśmiech przerodził się w grymas bólu. Kilkakrotnie okrążyłam stół, na którym leżał ten koszmarny list. “Jeśli go otworzę, jakaś część mnie po prostu umrze.” -pomyślałam. W końcu usiadłam na krześle i wzięłam kopertę w ręce. Obejrzałam ją z każdej strony, przeczytałam pieczątki, dokładnie obejrzałam znaczki. Wyczekałam moment, kiedy Julek już spał. W końcu musiałam go otworzyć. W gruncie rzeczy nie było to potrzebne. Nie musiałam czytać tej pieprzonej formułki, żeby wiedzieć, co się stało. Powoli rozdarłam kopertę. Dłonie trzęsły mi się niemiłosiernie, utrudniając działanie. Przełknęłam gulę stojącą w moim gardle. “Poległ na polu walki”“. To mi wystarczyło. Gardło zacisnęło mi się, mój Dawid, mój mąż z którym byłam właśnie w ciąży nie żył.
Kto teraz będzie mnie bronił ? Mnie i moich dzieci ? Jak to w ogóle możliwe, że dokładnie tydzień temu siedział przy mnie i zapewniał, że wszystko będzie dobrze, a teraz mnie zostawił ? Zawsze wracał po tygodniu, miesiącu, pół roku, ale teraz miała być to wieczność. Dopiero co zdążyliśmy się wyprowadzić od moich rodziców, kupiliśmy mieszkanie w kamienicy. Ale teraz nie dałabym sobie rady. Mimowolnie zaczęłam płakać. Łzy leciały mi jak groch. Wstałam od stołu i podeszłam do okna. Niebo płakało razem ze mną. Dotknęłam dłonią zimnej szyby i spojrzałam na ścigające się krople. Gdzieś między nimi widziałam dwoje młodych ludzi, którzy stojąc na chodniku wirowali we wspólnym tańcu. Byli tacy radośni, szczęśliwi, tak jak my kiedyś… Przymknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Z powrotem spojrzałam za okno, lecz nikogo tam nie było.
-Dzień dobry, Gabrysiu. -usłyszałam miękki głos, który znałam już od lat. Ten sam, który składał mi przysięgę małżeńską. Ten sam, który mówił, jak bardzo mnie kocha. Ten sam, który… obiecywał, że nigdy mnie nie zostawi. -Kochanie, dlaczego płaczesz ? Przecież wiesz, że przez wszystko przejdziemy razem.
-Dawid ? -odwróciłam się i rozejrzałam po pokoju. -Dawid, gdzie jesteś ? -zaczęłam nerwowo biegać po mieszkaniu, co rusz wołając jego imię, jednak z każdym razem ciszej. -Dawid…
Osunęłam się po ścianie na podłogę. Przecież go słyszałam, on musi tu gdzieś być, do cholery ! Zaczęłam głośno szlochać, nie zwracając uwagi na to, że mogę obudzić dziecko.
Poczułam ciepło czyjegoś ciała. Ktoś dotknął mojego policzka, ocierając łzę. Następnie przegarnął kosmyki opadające na moją twarz i musnął moje usta. To musiał być On. Otworzyłam zaciśnięte powieki i rozejrzałam się wokół, poszukując mojego męża. Znów nikogo nie było. W drzwiach pojawił się mój syn. Przecierając rączką zaspane oczy podszedł do mnie i mocno się przytulił.
-Mamusiu ? Śnił mi się Tatuś, mówił, że już nie wróci, ale będzie na mnie patrzył i kazał być mi bardzo grzecznym. On nie mówił prawdy. -stwierdził patrząc na mnie. -Powiedz, że wróci, Mama, powiedz, że wróci !
-Kochanie… -przytuliłam go, ale mój płacz stał się jakby głębszy. -Tatusia zabrały anioły, żeby mógł dalej bronić ludzi, a zwłaszcza nas, wiesz ? -pocałowałam go, chcąc zapewnić mu chociaż złudne poczucie bezpieczeństwa.
Dziecko zaczęło płakać razem ze mną. Usnął opierając się o mnie. Wiedziałam, że w tak zaawansowanej ciąży nie powinnam dźwigać, jednak teraz już wszystko było mi zupełnie obojętne. Wzięłam go na ręce i zaniosłam do ciepłego łóżka. Nie spałam całą noc. Bo niby jak ? Miałam leżeć w naszym wspólnym łóżku sama, wiedząc, że nic już nie będzie takie samo ? Że jedyna osoba, którą pokochałam bezwarunkowo miała nigdy nie wrócić ? Widziałam jak chodził po mieszkaniu, co rusz krzycząc “Gabrysiu, gdzie moja koszula ?”, “Gabryś, wrócę za dwa tygodnie. Dbaj o siebie, Julianka  i dzidziusia !”, “Kochanie, mam ! Nazwijmy ją Antosia albo Hania, a chłopca Michaś albo Jaś !”, “Gabciu, kocham Cię !”. A ja zawsze uśmiechałam się do niego czule. Nigdy nie musiałam nic mówić - i tak wiedział, o czym myślę. Ale to wszystko już się skończyło. Jakbym została pochowana za życia...