Rozdział 5
"Na własnej skórze"
Pawiak stał się moim nowym domem, o wiele gorszym niż warszawska willa ojca. Nie było tu Julii ani Brygidy, miałam tylko Gabrysię. Z resztą, cały czas tego chciałam, ale nie w takiej sytuacji, nie w tym miejscu. Od kilku dni czułam się dużo gorzej niż zwykle - każdy nawet najmniejszy wysiłek sprawiał mi ogromny kłopot, czułam się słaba i zmęczona, często kręciło mi się w głowie. Nie skarżyłam się, nie miałam do tego prawa, bo mnóstwo osób przebywających tu razem ze mną, miało znacznie gorzej. W pewnym momencie nie wytrzymałam. Zupełnie nie pamiętam co stało się tego wieczora. Poczułam mdłości, a następnie okropny ból w okolicy potylicy. Kiedy ocknęłam się, zobaczyłam tylko biały gabinet. Stała nade mną blondynka o brązowych oczach. Szacuję, że miała nieco ponad 40 lat. Jej zniszczone ubranie przykryte było białym kitlem, co sprawiało, że wyglądała zupełnie jak anioł. Miałam nadzieję, że jest nim, ponieważ tylko istota ponadludzka mogłaby mi pomóc.
-Ćśś... -położyła palec na usta i uśmiechnęła się ciepło, dodając mi odwagi. -Dam Ci lek nasenny, powiemy, że jeszcze się nie ocknęłaś. Nie pozwolę Cię zabrać, zgoda ?
Przytaknęłam. Wiedziałam, że mnie nie skrzywdzi, nie ona. Miała charakterystyczny, nieco zachrypnięty, ale pełen optymizmu głos. Po chwili odpłynęłam ponownie. Wydaje mi się, że przez kilka dni byłam nieprzytomna, to okres wyrwany z mojego życiorysu. Kiedy odzyskałam przytomność, od razu zostałam zaprowadzona do celi. Pani doktor była tam razem z nami. Mimo trudnej sytuacji, nie opuszczał Jej optymizm ani wiara w lepsze jutro. Czasami słyszałam jak cichutko płacze. Ale takie sytuacje zdarzały się tylko nocą. Być może był to tylko przejaw tęsknoty, ale wydawało mi się, że wiedziała coś więcej niż pozostali więźniowie. Pewnego poranka zjawiła się u nas strażniczka.
-Marianna Julia Tłuchowska. -wywołała. Pani doktor wstała i niepewnie podeszła do mundurowej. -Szybciej ! Póki co, rodzina Cię wykupiła, ale zaraz możesz wrócić tu z powrotem !
Obie zniknęły za drzwiami. W tym momencie zastanawiałam się, kto mógłby pomóc nam. Do głowy przychodził mi tylko Julian, ale gdzie on mógł się teraz podziewać ? Była wojna, ludzie uciekali jak najdalej, modląc się tylko o to, żeby to wszystko przeżyć. Oni tylko chcieli żyć, nic więcej...
Do celi wszedł jakiś oficer. Trzymał w dłoniach kartkę. Domyślaliśmy się, że jest to lista ludzi do "wywózki". Ewentualnie, skazanych na śmierć.
-Zuzanna Urbanowska, Marta Andrzejczak, Helena Budnik. -wyczytał, a wymienione kobiety wyszły na korytarz. -Gabriela Zarembska, Klara Schiller, Aneta Gładkowska.
Teraz my także byłyśmy skazane na obóz. Cioci to już wcale nie ruszało. Wiem, że nie chciała tam wracać, bo wiedziała co nas czeka. Wyszłyśmy na korytarz i w równym rzędzie ustawiłyśmy się wzdłuż ściany. Słyszałyśmy tylko poganianie, uderzenia pejczem, wszechobecne krzyki. Zostałyśmy siłą wepchnięte do wagonu.
W pociągu było zupełnie ciemno, tylko niewielkie, ale bardzo brudne okienko w dachu pozwalało nam zobaczyć skrawek nieba. Ludzie mówili różne straszne rzeczy. Wśród nas były także kilkuletnie dzieci, których było mi koszmarnie szkoda. Droga trwała kilka godzin. Nie miałyśmy dostępu do wody ani do jedzenia. Siedziałyśmy na podłodze, modląc się, abyśmy nie zostały spalone żywcem zaraz po przyjeździe.
Pociąg zatrzymał się, a moje oczy ujrzały bramę zwieńczoną metalowym napisem “Arbeit macht frei” - “Praca czyni wolnym”. Często słyszałam, że to za nią rozgrywają się największe dramaty. W powietrzu wyczuwałam zapach przypalanego mleka. Spojrzałam pytająco na Ciocię, a Ona udzieliła mi tylko krótkiej odpowiedzi:
-Krematorium…
Przełknęłam gulę stojącą w moim gardle. Byłyśmy na granicy śmierci, jeden błędny ruch i mogłyśmy pożegnać się ze światem. Teraz miało rozpocząć się moje piekło na ziemi. Znowu kwarantanna, znowu broniłam włosów, jednak zostały ścięte do wysokości ramion. Dostałam cienki pasiak z naszytym numerem 17941. Te same cyfry zostały wytatuowane na moim nadgarstku w bardzo bolesny sposób. Następnie fotografowanie i zaprowadzenie do baraków. Blok 16A. Ciemna przepełniona cela pełna kilku i kilkunastoletnich dziewczynek. Wszystkie szczupłe, wręcz chorobliwie chude i krótkowłose. Żadna nie miała aryjskiej urody, takie dzieci od razu trafiały do niemieckich rodzin.
Doskonale pamiętam apele - jeden drobny błąd kończył się batami. Wystarczyło pomylić jedną cyfrę w swoim obozowym numerze i już leżało się na ziemi, nierzadko w kałuży krwi. Nie daj Bóg, żeby kogoś brakowało.
W obozie spędziłam niemal 3 lata. Nauczyłam się dyscypliny, ciężkiej pracy, widziałam mnóstwo ludzkiego cierpienia. Pracowałam przy segregacji ubrań. Zdarzało się, że widziałam znajome rzeczy, ale największy szok przeżyłam, kiedy przez ręce przewinęła mi się sukienka Cioci.
Pewnego dnia, do naszej celi trafiła około 2-letnia dziewczynka. Bardzo, płakała, strażnik uderzył ją, a we mnie, jako 17-latce, zaczynał budzić się instynkt macierzyński. Chwyciłam ją w ramiona i mocno przytuliłam, siadając w kącie.
-Cichutko, mamusia niedługo Cię zabierze. -skłamałam, próbując uspokoić dziewczynkę.
W tym momencie do celi ponownie wszedł strażnik. Wyrwał dziecko i dosłownie wyrzucił na korytarz. Kilkakrotnie uderzył mnie w plecy, wywołując przeszywający i piekący ból. Czułam, jak na pasiaku pojawiają się krwiste plamy. Leżałam zwinięta w kłębek, zaciskając zęby. Chciałam zniknąć, rozpłynąć się, nawet umrzeć. Byle nie cierpieć już więcej. Część z nas została zabrana z celi. Młodsze dzieci były pewne, że zaraz wrócą, jednak starsze dziewczynki doskonale wiedziały, co je czeka.
-Ciekawe, czy Kasia wróci na apel. -dociekała młodsza siostra dziewczyny.
-Na pewno zdąży. -upewniłam ją, choć doskonale wiedziałam ,że to nieprawda. Współlokatorki zginęły przy użyciu cyklonu-B albo zostały skremowane żywcem. Taka była smutna prawda i nic nie mogło jej zmienić.
Nie lubię wspominać tego okresu, wszystko wraca z podwojoną siłą. Być może kiedyś opiszę co przeżyłam, ale nie teraz, jeszcze nie.
Tego dnia po raz pierwszy zostałyśmy wypuszczone na spacerniak razem z dorosłymi kobietami. Spotkałam Ciocię, była zupełnie siwa i blada, jakby chora. W Jej oczach nie było już tych płomyków, które pamiętałam. Była przestraszona, jakby zupełnie obca. Musiałam Jej pomóc. Jedynym wyjściem była ucieczka. Wiedziałam, że gdy zostaniemy złapane, rozstrzelają nas, ale zawsze mogło nam się udać. Po cichu oddaliłyśmy się do siatki. Była tam niezbyt duża dziura, którą wydostałyśmy się na zewnątrz. Wszystko cicho i delikatnie. Usłyszałyśmy szczekanie psów, przerwane strzałami. Biegiem ruszyłyśmy w stronę lasu. Krople potu ściekały po moim czole, było mi duszno, a serce biło jak oszalałe. Nie spodziewałam się, że ucieczka zakończy się powodzeniem, a jednak.
Zbliżał się wieczór. Spanie na dworze było zbyt niebezpieczne. Pukałyśmy do wielu mieszkań, ale mało kto nam otworzył. Dopiero przed samą godzina policyjna znalazłyśmy schronienie. Jeden z gospodarzy zgodził się, abyśmy nocowały na poddaszu jego szopy. Rano wyruszyłyśmy w dalszą drogę. Po prawie dwóch dniach dotarłyśmy do Krakowa. To była zupełnie inna rzeczywistość. Znowu poczucie wolności, ograniczonej, ale jednak wolności.
-Nie dam rady iść dalej. -Ciocia usiadła na trawie. Cały czas towarzyszył Jej kaszel, który bardzo mnie niepokoił.
-Ciociu, już nie daleko. Narażałyśmy życie, żeby się stamtąd wydostać, a teraz skarzemy się na pewną śmierć ? -spojrzałam w Jej smutne oczy, a Ona odwróciła głowę.
-Jeszcze momencik. -zgodziłam się na to.
Po chwili wstała i rozejrzała się dookoła. Chciałam Ją wspomóc, dlatego chwyciłam Ją pod rękę. Czułam Jej ciężar, była bardzo słaba, ale na litość Boską, przecież musiało nam się udać !
Niedługo potem, na obrzeżach miasta znalazłyśmy niewielki dworek, otoczony pięknym ogrodem. Przypominał mi dom dziadków, był tak samo piękny, choć nieco zniszczony. Z resztą, od kilku lat trwała wojna, czego mogłam się spodziewać ?
-Zapukajmy tutaj. -zaproponowałam zmęczona.
-Tu pewnie mieszkają Sowieci albo nie daj Bóg, Niemcy ! -Gabriela spanikowała, ale ja nie dałabym rady iść dalej.
Bez namysłu podeszłam do drzwi i zapytałam cichutko.
-Klara ! -Ciocia złapała mnie za nadgarstek, na którym wyryty był numer.
Jej dotyk natychmiast zaczął mnie parzyć. Czułam żywy ogień, który topił moją skórę. Spojrzałam na Gabrielę i pewnym ruchem wyrwałam rękę z Jej objęć. W tym samym czasie ktoś otworzył drzwi. Stała w nich przestraszona kobieta, a ja miałam wrażenie, że już gdzieś Ją widziałam. Przyjrzałam się Jej dokładnie.
-Pani Doktor ? -szepnęłam.
-Wchodźcie, szybko, zapraszam ! -dosłownie wciągnęła nas za drzwi.
Pierwsze, co zrobiła, to dała nam "normalne" ubrania. Przygotowała coś do jedzenia i zaprosiła do kuchni.
-Dobry Boże, jak udało wam się uciec ?
-Nie mam pojęcia... -Gabriela trzymała w dłoniach filiżankę z ciepłą herbatą. Wydawało mi się, że traktuje ją, jak największy skarb. Może i ja tak powinnam ?
Kobiety rozmawiały przez długi czas. Ja zaś, siedziałam z Nimi przy jednym stole, ale cały czas milczałam, a jeśli musiałam odpowiedzieć, były to pojedyncze słowa. Nie potrafiłam zdobyć się na nic więcej. Kiedyś potrafiłam zagadać na śmierć, ale teraz wszystko się zmieniło.
-Strasznie kaszlesz, mogę Cię zbadać ? -Pani Doktor wstała po stetoskop.
-Nic mi nie jest.
-Może jednak Ci pomogę. -Marianna osłuchała Ciocię, ale doskonale widziałam, że coś jest nie tak. -Musicie zostać u mnie, masz zapalenie płuc. Trzeba to koniecznie leczyć.
-Nie chcę robić Ci problemu, i tak bardzo nam pomogłaś.
-Co Ty mówisz, niedługo patrole wyjdą na ulicę, przecież Was nie wypuszczę.
Pani Marysia pokazała Nam pokoje, w których miałyśmy spać. Były urządzone w staromodnym stylu, ale miały swój urok. Tego dnia w domu byłyśmy tylko my. Nadszedł wieczór. Nalałam wody do miednicy i poszłam się umyć.
Oficer stał nademną i trzymał w dłoniach duży, metalowy lejek. Drugi mężczyzna miał dzban pełen zimnej wody.
-Współpracujesz z nami, czy dalej bronisz tego skurwysyna ?! -krzyknął jeden z nich.
-Naprawdę nic nie wiem... -do ust wsunięto mi blaszany stożek, który szybko napełniono wodą. Zaczęłam się dusić, więc wyplułam płyn.
Siedziałam pod ścianą i znów się dusiłam. Miałam wrażenie, że woda znów wpływa do mojego gardła, a następnie co raz dalej. Nieświadomie zaczęłam łkać. Nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie znalazła się Maria. Objęła mnie ramieniem i próbowała uspokoić. Miałam ochotę wyrwać się, uciec, ale moje ciało było zupełnie sparaliżowane.
-Ćśś... Już dobrze, jesteś bezpieczna. -przytuliła mnie. -Umyj się szybciutko, a ja zaczekam na Ciebie w salonie. Na szafce leży piżama dla Ciebie. Spokojnie…
Wyszła, zostawiając mnie samą. Wzięłam kilka głębszych oddechów i podniosłam się. Chciałam mieć to wszystko już za sobą, chciałam mieć za sobą całe życie. Przecież nie mogę wymazać z pamięci tego, co widziałam przez te wszystkie lata. Nie umiem… Teraz wyobraź sobie moment, kiedy jesteś zupełnie roznegliżowany, wokół Ciebie znajduje się około 200 innych osób, także nagich. Mimo tego, że są tej samej płci, nie odczuwasz wstydu ? Nie chcesz zniknąć, zapaść się pod ziemię ? Twoje dzieci oglądają Cie w pełnej okazałości, co prawda zasłaniają oczy. Przecież ani Ty, ani maluchy ani inne osoby przebywające tam razem z Tobą nie chcą tam być ! Nagle obmywa Cię lodowata woda, która według Ciebie, już kilkanaście stopni temu powinna zamienić się w lód. Nie masz dreszczy, Ty po prostu czujesz ból. Spróbuj wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, westchnienie, syknięcie, a będzie to ostatnia rzecz jaką zrobisz. Ty nie masz żyć, Twoim obowiązkiem jest tylko istnienie.
Przebrnęłam. Wbrew mojemu przekonaniu, woda miała temperaturę pokojową. Kiedy skończyłam, wciągnęłam na siebie jasnożółtą, pachnącą koszulę nocną. Była ciepła i miękka, tak dawno nie czułam tej przyjemności. Weszłam do kuchni i zajęłam miejsce przy Cioci. Ta zaś dokończyła pić herbatę i poszła do siebie. Przez chwilę miałam wrażenie, że to moja wina, jakbym znowu ją skrzywdziła. Zerknęłam pytająco na panią Mariannę, a ona uśmiechnęła się i pokręciła głową. Odstawiła kubek na blat i usiadła obok mnie. Mimowolnie zasłoniłam dłonią wytatuowany nadgarstek. Zdawałam sobie sprawę, że zna moją przeszłość, ale wstydziłam się tego. Wydawało mi się, że do Auschwitz trafiłam za karę, chociaż wiedziałam, że nie zrobiłam nic złego.
-Słyszałam, że wojna ma niedługo się skończyć. -podjęła próbę złapania kontaktu.
-Chyba to już najwyższa pora, trwa ponad 4 lata… -szepnęłam w odpowiedzi.
Popatrzyła na mnie litościwie, a ja nie wiedziałam gdzie wlepić wzrok. Czułam się osaczona, a przecież chciała dobrze. Stałam się dziwolągiem. Bałam się ludzi, nie potrafiłam powiedzieć naraz więcej niż jedno zdanie, musiałam wszystkiego uczyć się od nowa. A wystarczyła odrobina cyjanku… Białego proszku, który był wybawieniem dla wielu sfrasowanych dusz.
-Może pójdziesz się położyć ? Powinnyście dużo odpoczywać. -zaproponowała Marianna.
-Tak. Tak, już idę… -wstałam i skierowałam się w stronę koytarza.
Stojąc w futrynie zatrzymałam się i odwróciłam na moment. Kobieta patrzyła na mnie z delikatnym uśmiechem.
-Dziękuję Pani za pomoc, dobranoc. -wydusiłam z siebie, starając się, aby moje słowa zabrzmiały jak najbardziej szczerze.
-Nie ma za co, śpij dobrze.
Znajdowałam się w sypialni. Pościel tak pięknie pachniała, a ja, jakby nie do końca wierzyłam, że ona w ogóle istnieje. Byłam pewna, że dokładnie za moment obudzę się i znów będę w tej wstrętnej, lodowatej celi, gdzie na każdym kroku, za każdym rogiem czai się kostucha. Kostucha w postaci oświęcimskiego mordercy. Położyłam się i przymknęłam oczy. Odliczyłam do 10 i znów rozejrzałam się po pokoju. Nie, to nie był sen. Dopiero teraz mogłam odpłynąć.