niedziela, 19 stycznia 2014

"Z piekła do raju": Rozdział V "Na własnej skórze"

 Rozdział 5
"Na własnej skórze"
Pawiak stał się moim nowym domem, o wiele gorszym niż warszawska willa ojca. Nie było tu Julii ani Brygidy, miałam tylko Gabrysię. Z resztą, cały czas tego chciałam, ale nie w takiej sytuacji, nie w tym miejscu. Od kilku dni czułam się dużo gorzej niż zwykle - każdy nawet najmniejszy wysiłek sprawiał mi ogromny kłopot, czułam się słaba i zmęczona, często kręciło mi się w głowie. Nie skarżyłam się, nie miałam do tego prawa, bo mnóstwo osób przebywających tu razem ze mną, miało znacznie gorzej. W pewnym momencie nie wytrzymałam. Zupełnie nie pamiętam co stało się tego wieczora. Poczułam mdłości, a następnie okropny ból w okolicy potylicy. Kiedy ocknęłam się, zobaczyłam tylko biały gabinet. Stała nade mną blondynka o brązowych oczach. Szacuję, że miała nieco ponad 40 lat. Jej zniszczone ubranie przykryte było białym kitlem, co sprawiało, że wyglądała zupełnie jak anioł. Miałam nadzieję, że jest nim, ponieważ tylko istota ponadludzka mogłaby mi pomóc.
-Ćśś... -położyła palec na usta i uśmiechnęła się ciepło, dodając mi odwagi. -Dam Ci lek nasenny, powiemy, że jeszcze się nie ocknęłaś. Nie pozwolę Cię zabrać, zgoda ?
Przytaknęłam. Wiedziałam, że mnie nie skrzywdzi, nie ona. Miała charakterystyczny, nieco zachrypnięty, ale pełen optymizmu głos. Po chwili odpłynęłam ponownie. Wydaje mi się, że przez kilka dni byłam nieprzytomna, to okres wyrwany z mojego życiorysu. Kiedy odzyskałam przytomność, od razu zostałam zaprowadzona do celi. Pani doktor była tam razem z nami. Mimo trudnej sytuacji, nie opuszczał Jej optymizm ani wiara w lepsze jutro. Czasami słyszałam jak cichutko płacze. Ale takie sytuacje zdarzały się tylko nocą. Być może był to tylko przejaw tęsknoty, ale wydawało mi się, że wiedziała coś więcej niż pozostali więźniowie. Pewnego poranka zjawiła się u nas strażniczka.
-Marianna Julia Tłuchowska. -wywołała. Pani doktor wstała i niepewnie podeszła do mundurowej. -Szybciej ! Póki co, rodzina Cię wykupiła, ale zaraz możesz wrócić tu z powrotem !
Obie zniknęły za drzwiami. W tym momencie zastanawiałam się, kto mógłby pomóc nam. Do głowy przychodził mi tylko Julian, ale gdzie  on mógł się teraz podziewać ? Była wojna, ludzie uciekali jak najdalej, modląc się tylko o to, żeby to wszystko przeżyć. Oni tylko chcieli żyć, nic więcej...
Do celi wszedł jakiś oficer. Trzymał w dłoniach kartkę. Domyślaliśmy się, że  jest to lista ludzi do "wywózki". Ewentualnie, skazanych na śmierć.
-Zuzanna Urbanowska, Marta Andrzejczak,  Helena Budnik. -wyczytał, a wymienione kobiety wyszły na korytarz. -Gabriela Zarembska, Klara Schiller, Aneta Gładkowska.
Teraz my także byłyśmy skazane na obóz. Cioci to już wcale nie ruszało. Wiem, że nie chciała tam wracać, bo wiedziała co nas czeka. Wyszłyśmy na korytarz i w równym rzędzie ustawiłyśmy się wzdłuż ściany. Słyszałyśmy tylko poganianie, uderzenia pejczem, wszechobecne krzyki. Zostałyśmy siłą wepchnięte do wagonu.
W pociągu było zupełnie ciemno, tylko niewielkie, ale bardzo brudne okienko w dachu pozwalało nam zobaczyć skrawek nieba. Ludzie mówili różne straszne rzeczy. Wśród nas były także kilkuletnie dzieci, których było mi koszmarnie szkoda. Droga trwała kilka godzin. Nie miałyśmy dostępu do wody ani do jedzenia. Siedziałyśmy na podłodze, modląc się, abyśmy nie zostały spalone żywcem zaraz po przyjeździe.
Pociąg zatrzymał się, a moje oczy ujrzały bramę zwieńczoną metalowym napisem “Arbeit macht frei” - “Praca czyni wolnym”. Często słyszałam, że to za nią rozgrywają się największe dramaty. W powietrzu wyczuwałam zapach przypalanego mleka. Spojrzałam pytająco na Ciocię, a Ona udzieliła mi tylko krótkiej odpowiedzi:
-Krematorium…
Przełknęłam gulę stojącą w moim gardle. Byłyśmy na granicy śmierci, jeden błędny ruch i mogłyśmy pożegnać się ze światem. Teraz miało rozpocząć się moje piekło na ziemi. Znowu kwarantanna, znowu broniłam włosów, jednak zostały ścięte do wysokości ramion.  Dostałam cienki pasiak z naszytym numerem 17941. Te same cyfry zostały wytatuowane na moim nadgarstku w bardzo bolesny sposób.  Następnie fotografowanie i zaprowadzenie do baraków. Blok 16A.  Ciemna przepełniona cela pełna kilku i kilkunastoletnich dziewczynek.  Wszystkie szczupłe, wręcz chorobliwie chude i krótkowłose. Żadna nie miała aryjskiej urody, takie dzieci od razu trafiały do niemieckich rodzin.
Doskonale pamiętam apele - jeden drobny błąd kończył się batami. Wystarczyło pomylić jedną cyfrę w swoim obozowym numerze i już leżało się na ziemi, nierzadko w kałuży krwi. Nie daj Bóg, żeby kogoś brakowało.
W obozie spędziłam niemal 3 lata. Nauczyłam się dyscypliny, ciężkiej pracy, widziałam mnóstwo ludzkiego cierpienia. Pracowałam przy segregacji ubrań. Zdarzało się, że widziałam znajome rzeczy, ale największy szok przeżyłam, kiedy przez ręce przewinęła mi się sukienka Cioci.
Pewnego dnia, do naszej celi trafiła około 2-letnia dziewczynka. Bardzo, płakała, strażnik uderzył ją, a we mnie, jako 17-latce, zaczynał budzić się instynkt macierzyński. Chwyciłam ją w ramiona i mocno przytuliłam, siadając w kącie.
-Cichutko, mamusia niedługo Cię zabierze. -skłamałam, próbując uspokoić dziewczynkę.
W tym momencie do celi ponownie wszedł strażnik. Wyrwał dziecko i dosłownie wyrzucił na korytarz. Kilkakrotnie uderzył mnie w plecy, wywołując przeszywający i piekący ból. Czułam, jak na pasiaku pojawiają się krwiste plamy. Leżałam zwinięta w kłębek, zaciskając zęby. Chciałam zniknąć, rozpłynąć się, nawet umrzeć. Byle nie cierpieć już więcej. Część z nas została zabrana z celi. Młodsze dzieci były pewne, że zaraz wrócą, jednak starsze dziewczynki doskonale wiedziały, co je czeka.
-Ciekawe, czy Kasia wróci na apel. -dociekała młodsza siostra dziewczyny.
-Na pewno zdąży. -upewniłam ją, choć doskonale wiedziałam ,że to nieprawda. Współlokatorki zginęły przy użyciu cyklonu-B albo zostały skremowane żywcem. Taka była smutna prawda i nic nie mogło jej zmienić.
Nie lubię wspominać tego okresu, wszystko wraca z podwojoną siłą. Być może kiedyś opiszę co przeżyłam, ale nie teraz, jeszcze nie.
Tego dnia po raz pierwszy zostałyśmy wypuszczone na spacerniak razem z dorosłymi kobietami. Spotkałam Ciocię, była zupełnie siwa i blada, jakby chora. W Jej oczach nie było już tych płomyków, które pamiętałam. Była przestraszona, jakby zupełnie obca. Musiałam Jej pomóc. Jedynym wyjściem była ucieczka. Wiedziałam, że gdy zostaniemy złapane, rozstrzelają nas, ale zawsze mogło nam się udać. Po cichu oddaliłyśmy się do siatki. Była tam niezbyt duża dziura, którą wydostałyśmy się na zewnątrz. Wszystko cicho i delikatnie. Usłyszałyśmy szczekanie psów, przerwane strzałami. Biegiem ruszyłyśmy w stronę lasu. Krople potu ściekały po moim czole, było mi duszno, a serce biło jak oszalałe. Nie spodziewałam się, że ucieczka zakończy się powodzeniem, a jednak.
Zbliżał się wieczór. Spanie na dworze było zbyt niebezpieczne. Pukałyśmy do wielu mieszkań, ale mało kto nam otworzył.  Dopiero przed samą godzina policyjna znalazłyśmy schronienie. Jeden z gospodarzy zgodził się, abyśmy nocowały na poddaszu jego szopy. Rano wyruszyłyśmy w dalszą drogę. Po prawie dwóch dniach dotarłyśmy do Krakowa. To była zupełnie inna rzeczywistość. Znowu poczucie wolności, ograniczonej, ale jednak wolności.
-Nie dam rady iść dalej. -Ciocia usiadła na trawie. Cały czas towarzyszył Jej kaszel, który bardzo mnie niepokoił.
-Ciociu, już nie daleko. Narażałyśmy życie, żeby się stamtąd wydostać, a teraz skarzemy się na pewną śmierć ? -spojrzałam w Jej smutne oczy, a Ona odwróciła głowę.
-Jeszcze momencik. -zgodziłam się na to.
Po chwili wstała i rozejrzała się dookoła. Chciałam Ją wspomóc, dlatego chwyciłam Ją pod rękę. Czułam Jej ciężar, była bardzo słaba, ale na litość Boską, przecież musiało nam się udać !
Niedługo potem, na obrzeżach miasta znalazłyśmy niewielki dworek, otoczony pięknym ogrodem.  Przypominał mi dom dziadków, był tak samo piękny, choć nieco zniszczony. Z resztą, od kilku lat trwała wojna, czego mogłam się spodziewać ?
-Zapukajmy tutaj. -zaproponowałam zmęczona.
-Tu pewnie mieszkają Sowieci albo nie daj Bóg, Niemcy ! -Gabriela spanikowała, ale ja nie dałabym rady iść dalej.
Bez namysłu podeszłam do drzwi i zapytałam cichutko.
-Klara ! -Ciocia złapała mnie za nadgarstek, na którym wyryty  był numer.
Jej dotyk natychmiast zaczął mnie parzyć. Czułam żywy ogień, który topił moją skórę.  Spojrzałam na Gabrielę i pewnym ruchem wyrwałam rękę z Jej objęć. W tym samym czasie ktoś otworzył drzwi. Stała w nich przestraszona kobieta, a ja miałam wrażenie, że już gdzieś Ją widziałam. Przyjrzałam się Jej dokładnie.
-Pani Doktor ? -szepnęłam.
-Wchodźcie, szybko, zapraszam ! -dosłownie wciągnęła nas za drzwi.
Pierwsze, co zrobiła, to dała nam "normalne" ubrania. Przygotowała coś do jedzenia i zaprosiła do kuchni.
-Dobry Boże, jak udało wam się uciec ?
-Nie mam pojęcia... -Gabriela trzymała w dłoniach filiżankę z ciepłą herbatą. Wydawało mi się, że traktuje  ją, jak największy skarb. Może i ja tak powinnam ?
Kobiety rozmawiały przez długi czas. Ja zaś, siedziałam z Nimi przy jednym stole, ale cały czas milczałam, a jeśli musiałam odpowiedzieć, były to pojedyncze słowa. Nie potrafiłam zdobyć się na nic więcej. Kiedyś potrafiłam zagadać na śmierć, ale teraz wszystko się zmieniło.
-Strasznie kaszlesz, mogę Cię zbadać ? -Pani Doktor wstała po stetoskop.
-Nic mi nie jest.
-Może jednak Ci pomogę. -Marianna osłuchała Ciocię, ale doskonale widziałam, że coś jest nie tak.   -Musicie zostać u mnie, masz zapalenie płuc. Trzeba to koniecznie leczyć.
-Nie chcę robić Ci problemu, i tak bardzo nam pomogłaś.
-Co Ty mówisz, niedługo patrole wyjdą na ulicę, przecież Was nie wypuszczę.
Pani Marysia pokazała Nam pokoje, w których miałyśmy spać. Były urządzone w staromodnym stylu, ale miały swój urok. Tego dnia w domu byłyśmy tylko my. Nadszedł wieczór. Nalałam wody do miednicy i poszłam się umyć.
Oficer stał nademną i trzymał w dłoniach duży, metalowy lejek. Drugi mężczyzna miał dzban pełen zimnej wody.
-Współpracujesz z nami, czy dalej bronisz tego skurwysyna ?! -krzyknął jeden z nich.
-Naprawdę nic nie wiem... -do ust wsunięto mi blaszany stożek, który  szybko napełniono wodą. Zaczęłam się dusić, więc wyplułam płyn.
Siedziałam pod ścianą i znów się dusiłam. Miałam wrażenie, że woda znów wpływa do mojego gardła, a następnie co raz dalej. Nieświadomie zaczęłam łkać. Nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie znalazła się Maria. Objęła mnie ramieniem i próbowała uspokoić. Miałam ochotę wyrwać się, uciec, ale moje ciało było zupełnie sparaliżowane.
-Ćśś... Już dobrze, jesteś bezpieczna. -przytuliła mnie. -Umyj się szybciutko, a ja zaczekam na Ciebie w salonie. Na szafce leży piżama dla Ciebie. Spokojnie…
Wyszła, zostawiając mnie samą. Wzięłam kilka głębszych oddechów i podniosłam się. Chciałam mieć to wszystko już za sobą, chciałam mieć za sobą całe życie. Przecież nie mogę wymazać z pamięci tego, co widziałam przez te wszystkie lata. Nie umiem… Teraz wyobraź sobie moment, kiedy jesteś zupełnie roznegliżowany, wokół Ciebie znajduje się około 200 innych osób, także nagich. Mimo tego, że są tej samej płci, nie odczuwasz wstydu ? Nie chcesz zniknąć, zapaść się pod ziemię ? Twoje dzieci oglądają Cie w pełnej okazałości, co prawda zasłaniają oczy. Przecież ani Ty, ani maluchy ani inne osoby przebywające tam razem z Tobą nie chcą tam być ! Nagle obmywa Cię lodowata woda, która według Ciebie, już kilkanaście stopni temu powinna zamienić się w lód. Nie masz dreszczy, Ty po prostu czujesz ból. Spróbuj wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, westchnienie, syknięcie, a będzie to ostatnia rzecz jaką zrobisz. Ty nie masz żyć, Twoim obowiązkiem jest tylko istnienie.
Przebrnęłam. Wbrew mojemu przekonaniu, woda miała temperaturę pokojową. Kiedy skończyłam, wciągnęłam na siebie jasnożółtą, pachnącą koszulę nocną. Była ciepła i miękka, tak dawno nie czułam tej przyjemności. Weszłam do kuchni i zajęłam miejsce przy Cioci. Ta zaś dokończyła pić herbatę i poszła do siebie. Przez chwilę miałam wrażenie, że to moja wina, jakbym znowu ją skrzywdziła. Zerknęłam pytająco na panią Mariannę, a ona uśmiechnęła się i pokręciła głową. Odstawiła kubek na blat i usiadła obok mnie. Mimowolnie zasłoniłam dłonią wytatuowany nadgarstek. Zdawałam sobie sprawę, że zna moją przeszłość, ale wstydziłam się tego. Wydawało mi się, że do Auschwitz trafiłam za karę, chociaż wiedziałam, że nie zrobiłam nic złego.
-Słyszałam, że wojna ma niedługo się skończyć. -podjęła próbę złapania kontaktu.
-Chyba to już najwyższa pora, trwa ponad 4 lata… -szepnęłam w odpowiedzi.
Popatrzyła na mnie litościwie, a ja nie wiedziałam gdzie wlepić wzrok. Czułam się osaczona, a przecież chciała dobrze. Stałam się dziwolągiem. Bałam się ludzi, nie potrafiłam powiedzieć naraz więcej niż jedno zdanie, musiałam wszystkiego uczyć się od nowa. A wystarczyła odrobina cyjanku… Białego proszku, który był wybawieniem dla wielu sfrasowanych dusz.
-Może pójdziesz się położyć ? Powinnyście dużo odpoczywać. -zaproponowała Marianna.
-Tak. Tak, już idę… -wstałam i skierowałam się w stronę koytarza.
Stojąc w futrynie zatrzymałam się i odwróciłam na moment. Kobieta patrzyła na mnie z delikatnym uśmiechem.
-Dziękuję Pani za pomoc, dobranoc. -wydusiłam z siebie, starając się, aby moje słowa zabrzmiały jak najbardziej szczerze.
-Nie ma za co, śpij dobrze.
Znajdowałam się w sypialni. Pościel tak pięknie pachniała, a ja, jakby nie do końca wierzyłam, że ona w ogóle istnieje. Byłam pewna, że dokładnie za moment obudzę się i znów będę w tej wstrętnej, lodowatej celi, gdzie na każdym kroku, za każdym rogiem czai się kostucha. Kostucha w postaci oświęcimskiego mordercy.  Położyłam się i przymknęłam oczy. Odliczyłam do 10 i znów rozejrzałam się po pokoju. Nie, to nie był sen. Dopiero teraz mogłam odpłynąć.

sobota, 4 stycznia 2014

"Z piekła do raju": Rozdział IV: "Złamana obietnica"


Witajcie,
mam nadzieję, że udało wam się przebrnąć przez poprzednie części, dlatego też  dodaję nowy rozdział. Życzę miłego czytania i czekam na uwagi.


Rozdział 4

"Złamana obietnica"



Doskonale pamiętam, że była jesień. Ze szlachetnie prezentujących się drzew, powoli pozostawały same konary, trawniki zasypiały pod złocistą pierzyną liści, a z każdym dniem, słońce było co raz niżej. We troje zbieraliśmy owoce urodzone przez jabłoń, która została zasadzona w dniu ślubu dziadków. Przekomarzaliśmy się i zakładaliśmy o to, kto zbierze szybciej przydzieloną część jabłek. Wydawałoby się, że dostąpiliśmy sielanki, której w tych czasach naprawdę brakowało.
-No ja skończyłem, a Ty ? -Olek zaśmiał się szyderczo.
-Oszukujesz, tam przeoczyłeś ! Ciociu, szybko, pomóż mi sięgnąć tamto ! -krzyczałam zanosząc się śmiechem.
-Mała oszustka! -ściągnął mnie z drabiny i przewiesił sobie przez ramię. -Utopię ją w jeziorze, zaraz wrócę, Gabrysiu !
-Tylko, żeby się nie przeziębiła ! -uwielbiałam jej troskę - Alex chciał mnie zabić, a ona martwiła się o moje zdrowie.
Rzucił mnie na całą górę liści, otrzepał ręce i wrócił do Cioci, po czym pocałował ją namiętnie. Gra ich ust napawała takimi emocjami, jak sztuka teatralna wystawiana przez najlepszych aktorów. Przyglądając się im odczuwało się spotęgowaną potrzebę miłości. Byli niczym Wenus i Kupidyn, Eros i Afrodyta. Szkoda było patrzeć, gdy igraszki ich dusz ustawały.
-Zrobione.
Nim wydostałam się z suchych fragmentów roślin, na ulicy podniosła się wrzawa. Czym prędzej pobiegłam do mojej opiekunki, ale i tam zastałam coś, czego się nie spodziewałam.
W ogrodzie znajdowało się kilkunastu żołnierzy, trzymających w rękach karabiny. Gabriela pobladła, a gdy ujęłam Jej dłoń, czułam jak drży. Zacisnęłam zęby, a moje oczy zabłyszczały od łez. Ale Tata obiecał, że nic nam się nie stanie. Musiałam to wszystko wyjaśnić, przecież nie mogli nas zabić !
-To jakaś pomyłka, ja nazywam się Klara Schiller, ja jestem córką…
-Cicho ! Wiem kim jesteś, nie jestem głupi. O, a kogo my tu mamy… -przytknął lufę do szyi Alexandra i podniósł ją w taki sposób, żeby głowa mężczyzny podążyła za jego ruchem. Gaba drgnęła. -Alexander von Spritz, nasz oficer. Cholerny zdrajca ! Zabić go !
-Nie ! Błagam, nie ! -Gabriela rzuciła się w stronę ukochanego, jednak ograniczyłam Jej swobodę i możliwość zmiany położenia, przez kurczowe trzymanie Jej dłoni.
Nie mogłam nic wydusić, stałam jak wryta i znów chciałam zniknąć. Przecież to wszystko nie mogło dziać się naprawdę. Miałam wrażenie, że robię się zupełnie malutka, wręcz niewidzialna, dokładnie tak jak wtedy, gdy straciłam Marcelę. Usłyszałam strzały i modliłam się, żeby nie trafiły nikogo. Bałam się spojrzeć na moich bliskich. Ciocia była cała, ale Alex… Upadł na ziemię, chwytając dłonią klatki piersiowej, podziurawionej jak sitko. Na nadgarstkach poczułam silny ucisk, ktoś pociągnął mnie i prowadził w nieznanym kierunku. Już się nie bałam, to nie było prawdziwe, to tylko jakiś chory sen, z którego muszę się obudzić jak najszybciej - myślałam.
-Alexander… -szepnęłam.
Spojrzałam na zanoszącą się płaczem Gabrielę, tak bardzo cierpiała… Znów straciła kogoś, kogo kochała, byłyśmy zupełnie same. Pozbawiono ją połówki duszy, a bez niej, była półmartwa. Dwie kobiety siłą wrzucone do jakiejś ciemnej furgonetki. Dopiero teraz wszystko zaczynało do mnie docierać, wywołując jedną jedyną łzę, która obmywała mój zupełnie blady policzek. Alex nie żył przeze mnie ! To ja wciągnęłam go w to wszystko, to ja poprosiłam go o pomoc w odzyskaniu Cioci, to ja ściągnęłam go do naszego domu ! Gdyby nie on… Nawet nie chcę o tym myśleć !
-Dlaczego ? -szepnęłam w stronę jednego z pilnujących nas żołnierzy.
-Córka zdrajcy i jeszcze pyta ! Bezczelna ! -dostałam w twarz.
Upadłam, a następnie siłą zostałam posadzona na siedzeniu. W jednej chwili znalazłyśmy się na Pawiaku. Był to obskurny budynek, który już kiedyś odwiedzałam, ale tym razem miałam być więźniem. Kto wie, może to tu miałam zginąć?
-Twarzą do ściany, już ! -ktoś wrzasnął, wprawiając mnie w obłęd.
Po chwili zostałyśmy zabrane do kancelarii. Po drodze kazano nam podać wszystkie dane personalne oraz pozbawiono nas wszystkiego, co mogło mieć jakąkolwiek wartość - pieniądze, zegarki, pióra. Następnie kwarantanna. Włosy na zero.
-Błagam, tylko nie włosy, błagam ! -zaczęłam płakać. Sama nie wiedziałam co robię, chciałam mówić cokolwiek, lać wodę, żeby tylko patrzyli na nas nieco łaskawiej.
-Kochanie, pozwól, tak trzeba. -Ciocia przytuliła mnie, ale nie zdało się to na nic. Nie była już sobą. Oczy straciły blask, skóra momentalnie stała się blada, a serce… Pozostał tylko mięsień, który pompował krew wolniej niż dotychczas.
-Dobrze, idźcie. -Niemiec przewrócił oczyma i kazał nam iść dalej.
Dalej łaźnia. Zimny prysznic, dezynfekcja, zniszczone ubrania. Do końca dnia siedziałyśmy na betonowej podłodze w celi zwanej Serbią. Była ona ciemna i mroczna, a przede wszystkim zimna.   Oparłam głowę o ramię Gabryni, a Ona objęła mnie.
-Ciociu, boję się… -szepnęłam.
-Cicho tam ! -do celi wpadł wachmajster, złapał mnie za włosy i cisnął o ziemię. Następnie kopnął mnie kilkakrotnie i wyszedł. -Nauczy się gówniara kultury !
Gabriela zasłoniła oczy. Wiem, że chciała mi pomóc, ale bała się. Raz już tu była, wiedziała co mogło ją spotkać. Wstałam po chwili i znów usiadłam obok niej.
-Przepraszam… -szepnęła, a ja skinęła leciutko głową. Przytuliłam się z nadzieją, że to złagodzi ból choć odrobinę.
Przed moimi oczyma stanęła ta sama kobieta, którą widziałam prawie rok temu, Berta. To ona próbowała przeszkodzić mi w zabraniu Cioci. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się złośliwie. Już od samego początku wiedziałam, że to będzie koniec. Zamorduje mnie gołymi rękami, bez krzty litości. Coś kilkakrotnie tknęło mojej dłoni. Znajdowało się na niej kilkanaście małych robaczków. Wrzasnęłam jak oparzona. To była pierwsza szansa na skatowanie mnie przez Bertę.
-I czego się drzesz ?! -podeszła do mnie i kilkakrotnie uderzyła pejczem.
Teraz byłam pewna. TO KONIEC.
Nadszedł dzień przesłuchania. Nie miałam pojęcia, czego mogą chcieć ode mnie - 14-letniej dziewczyny, która o niczym nie wie. Nigdy nie wtrącałam się w sprawy Ojca, bo niby po co miałabym to robić ? Żeby ogarniał mnie jeszcze gorszy wstyd?
Zostałyśmy przewiezione na Szucha. Czekałyśmy na wywołanie naszych nazwisk na korytarzu. Nie wiedziałam co mnie czeka. Budziło to we mnie niepokój - byłam pewna, że nie jest to nic dobrego. Spojrzałam w stronę drzwi, co okazało się błędem. Byłyśmy pilnowane przez dwóch strażników, którzy od razu po zauważeniu mojego wykroczenia, podeszli do mnie i kazali robić “żabki”*. Za każdym nieudanym podskokiem byłam bita. To nic, to nic, wszystko zaraz się skończy - powtarzałam w myślach.
-Klara Schiller ! -ktoś krzyknął, a ja zadrżałam.
Dopiero teraz zostałam skuta kajdankami.  Dwóch osiłków, trzymając za ramiona, wprowadziło mnie do gabinetu. Za biurkiem siedział wysoki blondyn o urodzie nieco podobnej do Aleksandra. Był typowym Arianinem. Zostałam posadzona na krześle. Oficer zbliżył się do mnie i spojrzał prosto w oczy.
-Rozkujcie ją. Co może zrobić nam taka drobna nastolatka ?
-Ale otrzymaliśmy rozkaz, żeby...
-Idioci ! Teraz macie inny rozkaz, macie wykonać go natychmiast i wyjść ! Won ! -usiadł na biurku i kiwnął głową. -To co, powiesz mi co za przekręty robił Twój Ojciec ?
-Kiedy ja naprawdę nie wiem. Nigdy mnie to nie interesowało. - odpowiedziałam szczerze.
-Kto przychodził do waszego domu ? -pytał dalej.
-Różni ludzie. Nie znam ich nazwisk.
-Lepiej przypomnij je sobie. O czym rozmawiali ?
-Nie wiem, nie mam w zwyczaju podsłuchiwać.
-Kłamiesz ! O czym gadali ? Jeśli nie powiesz, to skończymy tą miłą pogawędkę, a zaczniemy przesłuchanie. -zagroził.
-Kiedy ja naprawdę nie wiem, przysięgam.
Wplótł dłoń w moje włosy i odciągnął je wraz z całą głową do tyłu. Syknęłam z bólu.
-O czym rozmawiali  ? - wycedził.
-Mówiłam, że nie wiem.
-Łżesz ! -uderzył mnie w policzek.
Schyliłam głowę, aby ukryć łzy, piętrzące się w moich oczach. Mogłam kłamać, ale jeśli odkryli by to, zostałabym skazana na karę śmierci. Oficer obszedł biurko dookoła i uderzył dłonią w blat, przychylając się jednocześnie w moją stronę.
-Może zaczniesz sypać w Auschwitz. Zabrać ją ! -krzyknął, a chwilę później w pomieszczeniu pojawili się żołnierze.
Momentalnie skuli mnie z powrotem i trzymając zza nadgarstki zaprowadzili do "budy".
-Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna... -zaczęłam głośno. -Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za Nami grzesznymi. -dostałam w twarz, ale potrzebowałam pomocy, więc kontynuowałam, mimo wszystko. -Teraz i w godzinę śmierci naszej, amen... -wyszeptałam.
Obawiałam się, że mówił prawdę i naprawdę zostanę wywieziona do Oświęcimia. Nigdy nie pomyślałabym, że tak bardzo ucieszę się na widok warszawskiego więzienia. Wróciłam do swojej starej celi. Zimnej, brudnej i mrocznej. Kryjącej mnóstwo ludzkich łez, krwi i kropli potu. Czekała na mnie blaszana miska wypełniona wodą i pajda czerstwego chleba. Widziałam jak ciężarna kobieta przebywająca w tej samej celi patrzy na mój posiłek. Wstałam i podałam jej jedzenie.
-Proszę, Pani potrzebuje tego bardziej niż ja. -uśmiechnęłam się do niej serdecznie.
Popatrzyła na mnie nieufnie. Sądzę, że wiedziała, być może tylko podejrzewała kim jestem. W pewnym momencie przełamała się i wzięła mój podarunek.
- A Ty ? Nie będziesz głodna ? -spytała troskliwe.
-Nie, jestem po przesłuchaniu, niczego dzisiaj nie tknę.
Wróciłam na miejsce i położyłam się, z nadzieją, że to wszystko za moment się skończy.
*żabki -  ćwiczenie gimnastyczne, polegające na obunożnym podskoku z pozycji kucznej do wyprostowanej. Wykonywane wielokrotnie przypomina sposób poruszania się żaby na lądzie. (Źródło: pl.wikipedia.org)