piątek, 16 maja 2014

"Z piekła do raju: Rozdział XI: Wyjazd"

Witajcie,
powoli zbliżamy się do końca historii Klary Schiller. Do opublikowania zostały tylko trzy części, które zamkną życiorys tej dziewczyny. Ale czy wszystkie zagadki jej życia zostaną wyjaśnione? A może zabierze je ze sobą aż do grobu. Zapraszam do czytania. Oto pierwsza z trzech ostatnich części.

Rozdział XI
"Wyjazd"


Był czwartek, zeszłam z nocnego dyżuru. Muszę przyznać, że była to naprawdę długa i trudna noc. Jeden z moich pacjentów odstał krwotoku wewnętrznego, musiał być operowany w trybie natychmiastowym.
Za oknem robiło się co raz jaśniej, a światło, które wpadało do pokoju sprawiało, że czułam pewną ulgę. Zza parawanu wyłoniła się dobrze znana mi postać. Uśmiechnęłam się na widok doktora Sobolewskiego, trzymającego w dłoniach kubek z parującym napojem.
-Może napijesz się kawy? -zapytał, zerkając na mnie obojętnie.
-Chętnie, dziękuję. -usiadłam, a raczej upadłam na fotel. -Sześć godzin na nogach nad stołem.
-Dziewczyny z pooperacyjnej na pewno dobrze się nim zajmą. -rzucił optymistycznie, wsypując do kubka dwie łyżeczki proszku.
-Nie wątpię. -podał mi naczynie. Otuliłam je dłońmi i uśmiechnęłam się ciepło. Było mi tak dobrze. W końcu mogłam odpocząć i porozmawiać z kimś, kto wpływał na mnie w optymistyczny sposób.
Mężczyzna zerknął na zegarek i wziął duży łyk kawy. Odstawił kubek na brzegu biurka, rzucając się w stronę starego wieszaka, na którym wisiały kitle wszystkich lekarzy pracujących na naszym oddziale. Chwycił karty leżące na biurku i prawie wybiegł z gabinetu, żegnając się ze mną.
Postanowiłam także dokończyć napój i wyjść do domu. Pogoda poprawiała się, wiosna zbliżała się maleńkimi kroczkami - ale jednak. Szłam, marząc po cichutku, żeby za chwilkę znaleźć się w swoim łóżku. Możliwe, że mijałam po drodze znajomych mi ludzi, ale byłam na tyle zmęczona, że nie zwracałam na nich uwagi. Opornie wdrapałam się na drugie  piętro kamienicy i weszłam do środka.
-Dzień dobry. -powiedziałam głośno, a Jacek odpowiedział mi jak echo.
Stał w kuchni, smażąc jajecznicę. Może był dobrym chirurgiem, ale co do jego sztuki kulinarnej, byłabym bardzo ostrożna w tym stwierdzeniu. Zapach spalenizny szybko rozchodził się po mieszkaniu razem z dymem.
-Cholera jasna! -usłyszałam zrzędzenie.
Weszłam do kuchni, gdzie zastałam mężczyznę opartego o zlew, w którym patelnia, wraz z jedzeniem, które było na niej przygotowywane, napełniała się wodą. Jacek uśmiechnął, z ironią, a ja wybuchłam śmiechem.
-Nie ma czego się śmiać, chciałem zrobić Ci śniadanie! -warknął.
-Miło mi, że tak się poświęcasz, ale nie jestem głodna. Pójdę trochę odpocząć.
Wreszcie znalazłam się w moim upragnionym łóżku. Przymknęłam oczy i odpłynęłam o wiele szybciej, niż się tego spodziewałam.
Ulice pokryte warstwą trupów, gmachy budynków rozpadają się na moich oczach. Gdzie ona jest? Gdzie jest moja Gabriela? Krzyczę, wołam jej imię biegając wokół cerkwi, ale nie odzywa się. Słyszę krzyki ludzi, którzy każą mi uciekać, bo zostanę aresztowana. W mojej głowie rozbrzmiewa tylko rozpaczliwe wołanie o pomoc w znalezieniu jej. Zamykam oczy, kucam, opierając się plecami o ścianę, chowam twarz w dłoniach. Ktoś dotyka mojego ramienia, a potem odciąga ręce od oczu. Aleksander. Rzucam się w jego ramiona i widzę nadchodzącą Ciocię. Trzyma w rękach zawiniątko. Pokazuje mi spokojną, bladziutkę twarzyczkę, kontrastującą z różowymi usteczkami. Dotykam rumianego policzka dzieciątka, które reaguje na mój dotyk otwarciem niebieściutkich oczu. Uśmiecha się, a ja zerkam na Ciocię i mocno obejmuję ich obydwoje.
Ze snu wyrwał mnie czyjś krzyk. Czułam się rozczarowana tym co się stało, ale ospale wstałam i wyszłam na korytarz.
-Spokojnie, Marysiu! -Jacek trzymał za nadgarstki, wyrywającą się Marię.
-Stało się coś? -znałam odpowiedź, nawet nie musząc słuchać tłumaczeń. Stało się i to coś bardzo złego, coś może zrujnować naszą przyszłość.
-Ada! -Marysia przytuliła mnie mocno i złożyła na policzku delikatny pocałunek. -Pakuj się, szybko! Musisz uciekać, dowiedziałam się, że UB chce Cię aresztować!
-Jak to? Za co? -wydusiłam zszokowana, nie do końca wiedząc co się właśnie dzieje.
-W jakiś sposób poznali twoją prawdziwą tożsamość… Była u mnie kobieta w średnim wieku, blondynka. Powiedziała, że Urząd Bezpieczeństwa zjawi się u Ciebie jeszcze dzisiaj. -wyciągała z szafy moje ubrania. -Mówiła to tak, jakby sama doniosła!
Zaczęłam pakować kolejną walizkę. Wpadłam w jakąś okropną histerię, której nie potrafiłam opanować. Nawet nie pomyślałam, co będzie się ze mną dziać. Przecież tak naprawdę nie miałam dokąd uciekać!
-Stop, zaczekajcie! Gdzie mam niby wyjechać? -zapytałam rozżalona.
-Michał poleci z Tobą do Anglii, Julka poleciała tam godzinę temu, żeby wszystko pozałatwiać. -zamknęła torbę i wrzuciła do mojej torebki butelkę wody. -Za pół godziny wylatujecie z bazy zorganizowanej przez Podziemie, Michaś już czeka przed klatką.
-Dziękuję Wam. -przytuliłam każde z nich po kolei. -Obiecuję, że do was wrócę albo ściągnę was do Londynu.
Moje oczy zaszkliły się od łez -ci ludzie tak mi pomogli, a ja musiałam ich zostawić. Nawet nie miałam jak się odwdzięczyć. Wyjęłam portfel, a z niego wydobyłam zakupione kilka dni temu bilety. Podałam je Marysi.
-Proszę, to dla was. -szepnęłam hamując płacz.
-Trzymaj się, kochanie i napisz do nas. -pokiwałam głową, wzięłam walizki i wyszłam.
Michał czekał w klatce. Wziął ode mnie pakunki i uśmiechnął litościwie.
-Serwus, Ada.
-Cześć… -wyszeptałam.
-Głowa do góry, jeszcze tu wrócisz. -wstawił walizki do bagażnika samochodu i otworzył mi drzwi.
Rozejrzałam się wokół, próbując zapamiętać, jak najwięcej szczegółów. Z nieba zaczął kropić deszcz. Ostatni raz spojrzałam w okno zamieszkiwanego przez doktorstwo mieszkania i podniosłam dłoń delikatnie machając. Jacek trzymał Marię w ramionach. Odwzajemnili mój gest oraz uśmiech. Wsiadłam do pojazdu i spojrzałam w kierunku sąsiedniej klatki schodowej. Stała tam ta sama kobieta, o której mówiła mama. Wydawała mi się dziwnie znajoma. W końcu dotarło do mnie, kim była. To ta sama kobieta, która nienawidziła mnie już wtedy, kiedy byłam dzieckiem.
-Możemy jechać? -Michał zerknął na mnie pytająco. W odpowiedzi szybko pokręciłam głową.
Wysiadłam z samochodu i bez chwili zawahania szłam w kierunku blondynki. Patrzyła na mnie z nienawiścią. Nie sposób opisać wyrazu jej twarzy - miałam wrażenie, że zaraz zginę z jej rąk, ale o dziwo, nie było we mnie nawet odrobiny strachu. Stałam z nią twarzą w twarz.
-Pamiętasz mnie, Klaro ? -zaakcentowała moje imię.
-Oczywiście, że pamiętam kobietę, która życzyła mi śmierci. Tą samą, która uważała, że jestem niepotrzebnym śmieciem, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć. Tą, która omamiła mojego ojca… -spojrzałam na chłopaka czekającego przy samochodzie.
-Jesteś szmatą, która powinna być na miejscu mojej córki. -prychnęła. -Nie zasługujesz na to, co Cię spotkało u tych lekarzy. To Ty powinnaś być w Łagrach, nie ona! -wykrzyczała mi w twarz. -Uciekaj, byle szybko, bo zaraz możesz umrzeć!
Pokręciłam głową i wróciłam do auta. Usiadłam na fotelu, biorąc głęboki wdech. Zerknęłam na Tłuchowskiego i pokiwałam głową, uśmiechając się smutno.
-Jedźmy… -szepnęłam.
Silnik zacharczał głośno, powodując wprawienie pojazdu w ruch. Kamienica, w której mieszkałam do tej pory oddalała się z każdą sekundą co raz bardziej i bardziej. Przejeżdżaliśmy przy cmentarzu i szpitalu, w którym pracowałam. Dopiero wtedy zaczęło docierać do mnie to, co właśnie się stało. Moja obecność narażała doktorstwo na niebezpieczeństwo, ale jak doszło do zdemaskowania? Cynthia była okropna, ale nie do końca wierzyłam, że posunęłaby się tak daleko. Gdyby to wszystko mogło być choć odrobinę łatwiejsze, prostsze.
Moim oczom ukazał się mały, szary budynek z odpadającym tynkiem.
-Zyziek czeka na Ciebie w środku. Niestety, nie mogę iść tam z Tobą i tak już węszą wokół mnie. -Michał ucałował moje policzki i wyjął walizki z bagażnika, stawiając je obok mnie. -Trzymaj się, Mała.
Skinął głową i uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam jego reakcje.
-Dziękuję. -pomachałam mu i otworzyłam furtkę.
Wokół mnie panowała zupełna cisza. Nie było tu żywej duszy, dlatego postanowiłam, że sama wejdę do środka. Zaniosłam walichy pod drzwi, zapukałam i nacisnęłam klamkę, odczuwając pewien niepokój. Mój umysł zaczynał wariować, coś kazało mi uciekać z tego miejsca, ale z drugiej strony wiedziałam, że nie mogę zostać w kraju. Skoro powiedziałam A, musiałam powiedzieć też B. Weszłam do środka - niby zwykła sień, wieszak na ubrania, stolik, na nim wazon, ale coś było nie tak. Naprzeciwko mnie stanął młody mężczyzna ubrany w zgniłozielony mundur z kilkoma odznaczeniami na piersi. Zmierzył mnie wzrokiem, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Czułam, jak zżera mnie wzrokiekm. Wbija w moje ciało szpilki - mnóstwo cienkich igiełek, które ranią moją skórę. Patrzy prosto w moje oczy, a lęk, który w nich dostrzega sprawia mu wyraźną przyjemność.
-Urząd Bezpieczeństwa. Towarzyszka Adriana Tłuchowska? Czekaliśmy na Panią. -uśmiechnął się z satysfakcją.
-Adrianna, mam na imię Adrianna. -postanowiłam być twarda i nie poddać się presji że strony wroga. Dla mnie wojna wciąż trwała i postanowiłam, że tym razem będę silna. Już nie mam niemieckich korzeni, jestem stuprocentową Polką i jestem winna ojczyźnie wolność.
-Chyba Pani nie do końca rozumie z kim ma do czynienia. -prychnął i zaczął krążyć dookoła mnie.
-Doskonale to wiem, ale nie boję się, ponieważ nie mam nic do powiedzenia. -poprawiłam go.
Moją odpowiedź wprawiła go w osłupienie. Spojrzał na mnie zdezorientowanym wzrokiem i rozchylił usta.
-Towarzyszu Dmitrij, zabierzcie ją ! -krzyknął, wychodząc za drzwi.
Zostałam siłą wyciągnięta na zewnątrz i zaprowadzona do samochodu. Wszystko co mówiłam, robiłam to w sposób pewny siebie. Gdzieś w środku czułam odrobinę strachu, ale poddałam się raz i nie popełnię tego błędu ponownie. Po chwili dołączył do nas “wielki i wszechmocny” UBek i pojechaliśmy. Zostałam wsadzona do celi w budynku przy ulicy Strzeleckiej. Przez cały dzień byłam sama. Jeden z oficerów przyszedł do mnie i próbował rozmawiać, ale nie przyznawalam się do swoje prawdziwej tożsamości. Przeprowadzono mnie do tak zwanego tramwaju. Kilka podwójnych ławek ustawiono w dwóch rzędach. W jednej z nich siedziała zakonnica. Zostałam zaprowadzona i posadzona obok niej. Kątem oka zerknęłam na nią - siostra Lucyna. Kogo jak kogo, ale jej w życiu nie spodziewałabym się w tym miejscu. Uśmiechnęłam się mimowolnie, ale siostra oczyma dała mi znak, żeby pod żadnym pozorem nie ruszać się. Siedziałam tam kilka godzin. Byłam po nocnym dyżurze, koszmarnie chciało mi się spać. Za każdym razem, kiedy zaczynałam przymykać oczy, Lucynka szturchała mnie. W końcu ściemniło się. Zostałam wywleczona i zaprowadzona do sali przesłuchań, a raczej tortur. Posadzono mnie na krześle i przywiązano ręce.
-Za każde kłamstwo stracisz jeden paznokieć. Dobrze zastanów się co mówisz. -usiadł na biurku i spojrzał prosto w moje oczy. -Jak nazywałaś się przed wojną ?
-Adrianna Tłuchowska. -chwycił kombinerkami paznokieć palca wskazującego i mocno pociągnął. Syknęłam z bólu i mocno zacisnęłam zęby.
-Kim jesteś?! -krzyknął.
-Lekarzem, kurwa! -wrzasnęłam mu prosto w twarz.
-Łapa w drzwi! -wydał polecenie.
Chwycona za ubrania, zostałam zaprowadzona do metalowych drzwi. Palce umieszczono mi pomiędzy nimi a futryną, po czym trzaśnięto wrotami. Wydałam z siebie niezrównoważony krzyk. Zadał mi jakieś pytanie, ale nie słyszałam go. Kolejny paznokieć. Nie krzyczałam, po prostu straciłam przytomność.
Obudziłam się w celi. Moja ręka była zabandażowana, chociaż nie do końca wierzyłam, że NKWD zlituje się nade mną w jakikolwiek sposób. Podniosłam się delikatnie, ale od razu zakręciło mi się w głowie. Byłam pewna, że zaraz będę wymiotować.
Drzwi skrzypnęły, jednak widziałam w nich tylko zarysy dwóch postaci. Jedna za moment zniknęła, a druga uklękła obok mnie.
-Boże, Ada, co oni Ci zrobili? -dotknął mojego policzka.
-Antoś? -uchyliłam oczu. Nie byłam pewna, że to on, ale bardzo tego chciałam. -Antoś, przepraszam…
-Nie przepraszaj, po prostu uwierz w moje dobre intencje. -pokiwałam głową.
-Wierzę. -z powrotem opadłam na posadzkę.
Wiem, że był przy mnie i to mi wystarczyło. Dbał o mnie, chociaż wiedział, że nic nie zyska. W tym momencie udowodnił mi, że zasługuje na coś więcej niż pierwszy lepszy facet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Serdecznie zapraszam do komentowania, nawet jeśli ma być to krytyka. Każdą wskazówkę, poprawkę biorę sobie do serca, co pozwala być co raz lepszą w tym, czym się zajmuję. Ty także możesz mi pomóc.