wtorek, 15 marca 2016

"Czas Honoru - Maria Konarska" Fanmade część III

Słońce świeciło jakby jaśniej niż zwykle. Maria, korzystając z jego pierwszych promieni siedziała na balkonie, sącząc kawę. Dawno nie czuła się tak wspaniale. Zastanawiała się nawet, czy nie ściągnąć do Szwajcarii swoich bliskich i właśnie w Davos uwić gniazdko. Każdy zakątek tego miasta przywoływał wspomnienie młodości. W sumie, całkiem pięknej. Za nic nie zamieniłaby tych chwil spędzonych w towarzystwie przyjaciół.
Z zamyślenia wyrwał ją cichy szmer. Odwróciła się, a za sobą dostrzegła Lucynę.
-Dawno wstałaś? -Suszyńska ziewnęła przeciągle, szczelnie otulając się swetrem.
-Nie, może z pół godziny temu. Zrobić Ci kawy? -Maria uśmiechnęła się zadziornie. -A może kieliszek wina?
-Nie, przestań! Nawet nie chcę o tym myśleć! Fuuu, nigdy więcej. -kobieta zakryła twarz dłońmi, a jej rozmówczyni próbowała powstrzymać śmiech. Z jej ust wyrwał się tylko niewinny chichot. -Widziałaś się wczoraj z Kirchnerem?
-Tak, ale tylko przez moment. -Konarska  zarumieniła się, niczym zakochana w dużo starszym mężczyźnie nastolatka. -Idę na śniadanie, zaczekam w restauracji.
Wyszła z pokoju, przygryzając wargi. Nikt nie miał prawa dowiedzieć się o uczuciu łączącym tych dwoje ludzi. Ona, kobieta poukładana, doskonała żona i wspaniała matka nie miała prawa darzyć miłością innego mężczyzny. W ciągu tych wszystkich lat wielokrotnie o nim myślała, ale zawsze udawało jej się wyprzeć go z głowy. Teraz znów miała go w zasięgu ręki. Mimo, że pragnęła znów poczuć ciepło jego ciała, jakaś cząstka jej panicznie broniła się przed utratą kontroli nad całą tą sytuacją.
Weszła na salę i usiadła przy jednym ze stolików nakrytych śnieżnobiałym obrusem. Na środku stał kryształowy wazon, a w nim trzy kremowe lilie przyglądały się gościom pensjonatu. Maria wzięła w dłonie menu i w skupieniu analizowała każdą pozycję. Jej niemiecki wciąż był na niezłym poziomie. Złożyła zamówienie i poprosiła o podanie posiłku na tarasie. Wyszła na zewnątrz z nadzieją, że będzie mogła pobyć sama.
-Marysiu! -usłyszała znajomy głos, ale dopiero po chwili dostrzegła uradowaną twarz Piotra oraz zakłopotanego Otto. Wymusiła uśmiech i podeszła do mężczyzn.
-Dzień dobry, chłopcy. Wyspani? -próbowała ciągnąć rozmowę.
-Jak nigdy! Usiądź, zjedz z nami. -Piotr odsunął jej krzesło i wrócił na swoje miejsce.
W tym momencie kelnerka podała posiłek dla całego towarzystwa. Jedno miejsce wciąż pozostawało wolne.
-Lucyny nie będzie? -zapytał Otto.
-Dopiero wstała. Na pewno przyjdzie dopiero na seminarium.-wyjaśniła Konarska, zerkając na zegarek
-Idę ją pogonić, niech się streszcza!
Po wyjściu Piotra zapanowała krepująca cisza. Zarówno Maria, jak i jej towarzysz nie potrafili znaleźć tematu rozmowy. Wyraźnie było czuć niesmak, jaki pozostał w łączącej ich relacji.
-Marysiu, porozmawiajmy. -zaczął.
-O czym Ty chcesz rozmawiać? Przecież to, co było między nami nie miało prawa bytu. -wyjaśniła, spuszczając wzrok. -To spotkanie jest dla mnie trudne i...
-I masz moralniaka. To chciałaś powiedzieć, prawda? -Kirchner przerwał jej w pół słowa. -Nie robimy nic złego, Marysiu. Nie próbuję zaciągnąć Cię do łóżka ani nie każę Ci zostawić męża.
-Boję się, że posuniemy się o krok za daleko to. Że to, co było między nami te dwadzieścia parę lat temu odżyje. Jak ja spojrzę wtedy w oczy Czesławowi? Chłopcom?
-Nie pozwolę na to. Sam mam żonę i syna. -ujął jej dłoń. -Zaufaj mi.
-Tak się tylko mówi. -ucięła i wyrwała dłoń.
-Rób cokolwiek, ale nie odrzucaj mnie! Nie chodzi mi o nic  więcej, po prostu toleruj moją obecność, a nie traktuj mnie jak intruza! -nagle wstał od stolika i zniknął za szklanymi drzwiami.
Maria ukryła twarz w dłoniach, opierając łokcie o blat. Przez ostatnie kilka lat była pewna, że wyleczyła się z tej miłości, a spotkało ją rozczarowanie.  Być może nie potrafiła inaczej, nie potrafiła być obojętna wobec tego mężczyzny.
Taras pustoszał z każdą minutą co raz bardziej. W pewnym momencie Konarska została na nim całkiem sama, co było doskonałą okazją do przemyślenia całej sytuacji. Może zareagowała zbyt impulsywnie? Przecież Otto chciał zlikwidować istniejący między nimi kwas. Rzeczywiście nie namawiał jej do czegoś niemoralnego, nie chciał skrzywdzić ani jej samej ani nikogo z jej bliskich, nie próbował zniszczyć jej kariery. On po prostu chciał czuć się dobrze w jej towarzystwie.
Odruchowo spojrzała na zegarek i momentalnie zerwała się z krzesła. Od dwudziestu minut trwało seminarium, które miało zapewnić jej pracę w nowym szpitalu. Kiedy wbiegła na aulę, wykładowca stał plecami  do słuchaczy, co pozwoliło jej zająć miejsce w ostatnim rzędzie, będąc niezauważoną. Odruchowo zerknęła w lewo i oniemiała. Usiadła bezpośrednio obok tego buca, który właśnie ukradkiem chichotał. Westchnęła głęboko i próbowała skupić się na wykładzie, nie zwracając uwagi na sąsiada. W pewnym momencie poczuła, jak ktoś wpycha w jej dłoń skrawek papieru. Rozwinęła karteczkę i rozczytała lekarskie kaligrafy. "Möchtest du mit mir einen Kaffee austrinken?"
-"Odpuść mu". -pomyślała, uśmiechając się mimowolnie.Ta szczeniacka propozycja przypadła jej do gustu.
Otto od razu zauważył ten figlarny wyraz twarzy. Ujął jej dłoń, a Maria spuściła wzrok, pogłębiając swój uśmiech. Wiedziała, że nie miała racji, ale nie potrafiła się do tego przyznać. Postanowiła zacząć to wszystko od nowa. Z zupełnie innej perspektywy. Bez zachowywania się jak gówniarz. Niewinnie.