wtorek, 20 stycznia 2015

"Czas honoru - Maria Konarska" Fanmade część II

Nieco krótka, ale jest ;)

Cała czwórka stała na jednym z peronów.  Maria zawzięcie  próbowała upchnąć w portfelu rodzinne zdjęcie, jednak skutki jej działań nie były  widoczne gołym okiem.
-Może złóż je na pół? -zaproponował Michał, jednak wystarczyło, żeby kobieta spojrzała na niego wzrokiem Bazyliszka, aby zmienił zdanie. -Patrz, weszło!
Starszy chłopak uśmiechnął się drwiąco pod nosem, na co ojciec tej dwójki zareagował kuriozalnym wzniesieniem oczu ku niebu.
-Żebym nie zapomniała. Codziennie macie odbierać obiady od siostry Józefy. Z góry opłacone,  więc bez marnotrawstwa ma być. Michał, będziesz potrzebny w szpitalu.  Janusz się Tobą zajmie, ale masz tylko pod sobą dokumentację,  Studenciku. -zaczęła wyliczać,  co  przechodniom mogło wydawać się wręcz komiczne. -Władziu,  grzecznie mi tam. Pilnuj brata.  A Czesiu, masz się nie  przemęczać,  pamiętaj!
-Dobrze, Mamo. -Władek przytaknął dla świętego spokoju. -Pociąg nadjeżdża.
Maria wyściskała każdego ze swoich mężczyzn, jakby mieli się już nigdy nie zobaczyć. W jej oczach stanęły łzy,  jednak nie chcąc ich pokazać,  skrzętnie zakręciła się i wsiadła do pojazdu.  Pomachała im przez okno, a kilka kilometrów dalej znalazła sobie nowe towarzyszki do rozmowy.
Podróż minęła spokojnie. Oczy Konarskiej zabłysły na widok gór i jezior szwajcarskich, szczytów, które zdobywała i uliczek, które przemierzała. Dorożką dostała się do pensjonatu, w którym miała zostać zakwaterowana. Szła z uśmiechem na ustach, ciesząc się każdą chwilą spędzoną w tym miejscu. Na korytarzu usłyszała znajomy śmiech. Głos,  który towarzyszył jej przez całe studia. Doskonale znała jego smutny ton, któremu towarzyszyły łzy, jak i radosny krzyk. Odebrała klucz z recepcji i poszła zostawić walizki. Przy drzwiach ujrzała znajomą twarz. Pojawiło się na niej kilka dodatkowych zmarszczek, oczy nieco wyblakły, ale uśmiech wciąż pozostał ten sam. Po 24 latach spotkała swoją najlepszą przyjaciółkę z czasów studiów, która wyglądała prawie identycznie, jak w momencie ich ostatniego spotkania.
-Maria? -brunetka zapytała niepewnie. -Boże, Marysiu!
Lekarki rzuciły się sobie w ramiona i trwały w tym uścisku dobre kilkadziesiąt sekund. Widać było, że bardzo za sobą tęskniły. Obie uśmiechały się szeroko, próbując cokolwiek z siebie wykrztusić.
-Lusia, gdzieś Ty się podziewała? -Maria odgarnęła włosy z czoła koleżanki, odsłaniając płytkie bruzdy.
-Ty wróciłaś do Polski, a ja nie miałam do kogo wracać już w połowie grudnia. -jej twarz spochmurniała, żeby za moment z powrotem rozpromienić się. -Chodź do pokoju, mam ci tyle do opowiedzenia!
Lucyna pomogła jej zanieść bagaże. Wspólnie rozpakowały swoje rzeczy, w międzyczasie opowiadając sobie wzajemnie o tym, co działo się przez te wszystkie lata.
-W gruncie rzeczy, nie musiałam przeprowadzać się do hotelu, mieszkam na obrzeżach miasta. W '17 wyszłam za mąż. -Suszyńska spuściła głowę, rumieniąc się przy tym. -Nazywam się teraz Lucyna Suszyńska-Kastner. Długo nie mogliśmy mieć dzieci.
-Przykro mi. -wtrąciła się Marysia.
-Nie, nie. Teraz mamy dwie córeczki. Sophie ma 13 lat, a Julianne 19. Co prawda, przygarnęliśmy ją z sierocińca, ale to nic nie zmienia. -uśmiechnęła się, szperając w kalendarzu.
Wyjęła z niego fotografię, przedstawiającą całą jej rodzinę. Jej córki były naprawdę urodziwe. Mimo tego, że Julianne była adoptowana, przypominała matkę. Miała taki sam uśmiech i radosne spojrzenie.
-A to jest Andreas, mój mąż.
-Ja z kolei zaszłam w ciążę, można powiedzieć przypadkiem. -Maria zaśmiała się w głos, zdając sobie sprawę, że dla niej taka sytuacja zawsze była paradoksalna. -Władka urodziłam w grudniu 1915 roku, a Michała w '17.
-Nie ociągałaś się widzę! -gestem zachęciła ją do dalszej opowieści.
-Co tu dużo opowiadać? Michał studiuje medycynę, a Władek jest w wojskowości. -ona także wyjęła zdjęcie, które wcześniej tak zawzięcie upychała w portfelu.  -Zobacz sobie, jakich mam przystojnych synów.
-Spójrz! Michał i Julianne Konarscy, zaprzyjaźnione teściowe, to byłby hit!
-To dawajcie ze mną do Polski. -Maria zaśmiała się.
-Jak to? Przecież Polska  powinna szykować się do wojny. -Lucyna była zaskoczona słowami przyjaciółki.
Wszędzie mówiło się, że Hitler planuje atak na Polskę, a Maria dementowała te wiadomości. Zdanie sobie sprawy z nastawienia koleżanki w stosunku do tej informacji zajęło Lucynie sporo czasu. Jednak kiedy to się stało,  westchnęła tylko głęboko i próbowała zmienić temat.
-Widziałaś się już z chłopakami?  -zaczęła.
-Nie, nie. Dawno przyjechali?  -Maria starała się nie myśleć o sytuacji panującej w jej ojczyźnie.
Wszystko było tak bardzo podobne, jak te 25 lat temu. Bała się spotkać z Otto. Sama nie wiedziała jak zareaguje na jego widok. Dawniej darzyła go uczuciem, które przygasło po jej wyjeździe. Mówią, że stara miłość nie rdzewiej, więc jej reakcja była trudna do przewidzenia. Miała nadzieję, że wypadnie mu coś, co przeszkodzi w dotarciu do Davos.
-Piotr jakąś godzinę temu, ale Kirchnera jeszcze nie widziałam. -Lusia ujęła dłoń koleżanki. -Myślę, że jesteś głodna po tak długiej podróży, zapraszam zatem na obiad.
Kobiety zeszły do stołówki. Zajęły stolik i zamówiły danie dnia, nie sprawdzając nawet, co nim jest. Ich rozmowa, tak naprawdę, toczyła się o niczym. Wspominały dawne czasy, kiedy to jeszcze piękne i młode zdobywały najwyższe szczyty swoich możliwość.  Ich późniejsze dokonania stały się tylko rutyną. Rozmawiały o nieżyjących już wykładowcach i rówieśnikach, którym nie było dane pokazać w pełni swoich zdolności.
Maria była bardzo podekscytowana całą sytuacją.  Niesamowicie cieszyła się na widok wszystkich znajomych twarzy, które do tej pory mogła oglądać już tylko na zdjęciach.  Gdzieś w tle jej myśli znajdowały się informacje o zaplanowanej niemieckiej agresji na Polskę,  które próbowała skutecznie bagatelizować.
W drzwiach restauracji pojawił się niewysoki  mężczyzna w okularach. Był  ubrany w granatowy garnitur i energicznie rozglądał się po sali. Pomachał w stronę kobiet, po czym podszedł do stolika.
-Kopę lat, Marysiu. -chciał pocałować dłoń kobiety, jednak nim zdążył  zapoczątkować gest,  Maria już znajdowała się w jego objęciach.
- Kto jak kto,  ale Ty, Piotrusiu, nic się nie zmieniłeś! -zaśmiała się w głos.
-Za to Ty jakby piękniejsza.
-Piotrek, mężatka!  -wypowiadając te słowa, Lucyna parsknęła śmiechem, jednak adresat zupełnie je zignorował.
-Otto jeszcze nie dotarł?  -zapytał,  zajmując miejsce.
-Nie, nie widziałyśmy go przynajmniej.
-Dziwne,  nigdy się nie spóźniał.
Dzień upłynął im na rozmowach.  Ze względu na towarzyszące im po podróży zmęczenie, nie opuszczali hotelu. Dyskutowali, jakby zupełnie zapomnieli o otaczającym ich świecie. Wieczorem  spotkali się w pokoju dziewczyn. Piotr przyniósł greckie wino, które przywiózł z jednej z konferencji.
-Wiecie co? Tęskniłem za tymi wieczorami.  -zwierzył się, mieszając w kieliszku trunek.
-Tak, byliśmy piękni i młodzi.  Teraz tylko "i" zostało.  -Lucyna zaczynała popadać w sentymenty. -Jutro pokażę wam, jak zmieniło się miasto od waszego wyjazdu.
-Myślę,  że niewiele.  Szwajcaria jest krajem neutralnym.  -na twarzy Konarskiej pojawił się dobrotliwy uśmiech.
Lucyna nigdy nie miała mocnej głowy, ani umiarkowania. Już po kilku lampkach mówiła od rzeczy, a po kilku minutach usnęła
-Chyba tego brakowało nam najbardziej. -Piotr uniósł kieliszek do góry, na znak toastu.
Maria powtórzyła ten gest,  jednak nie wypiła zawartości. Wstała i poprawiła ubranie.
-Idę się  przewietrzyć.  Zostaniesz z nią?
-Tak, idź.
Kobieta wyszła przed pensjonat i usiadła na jednej z ławek. Znów przed jej oczyma stanęły sterty notatek, które musiała wykuć na pamięć i praktyki w tutejszym szpitalu. Pamiętała także  najdoskonalszy na świecie smak kremówek,  sprzedawanych przez polskiego cukiernika tuż za rogiem.  Przypomniał jej się także znajomy ksiądz,  który tłumaczył jej, że powinna zostać tu,  w Davos zamiast wracać do okupowanej Polski, gdzie na każdym kroku czaiła się śmierć.  Według relacji tutejszych mieszkańców,  krótko po jej wyjeździe sam wyruszył na front.
Pod drzwi zajechała taksówka. Wysiadł z niej posiwiały  mężczyzna w średnim wieku. Biegle posługiwał się językiem niemieckim.
Słysząc znajomy głos, Maria postanowiła zbliżyć się do niego.
-Witaj, Otto. -zaczęła drżącym głosem.
-Dobry wieczór, Marysiu. -położył dłoń na jej ramieniu, po czym zapytał.  -Mogę?
-Tak, proszę.  -odpowiedziała nieśmiało.  Kirchner pocałował jej policzek. W reakcji,  oblał ją palący rumieniec,  który już dawno nie pojawiał się na jej policzkach.
-Jak podróż?
-W porządku.  A co u Ciebie?
-Dobrze.  -wydukała. -Siedzimy w naszym pokoju, popijamy wino, może dołączysz?
-Nie,  dziękuję.  Ale liczę na to,  że spotkamy się jutro.  -jego usta wygięły się w życzliwy uśmiech.
-Tak, na pewno. Nie zapomnij,  jutro o 8 spotkamy się w sali konferencyjnej. -poprawiła kołnierzyk jego koszuli,  który zagiął się przy zakładaniu marynarki.  -Przepraszam,  nie powinnam.
Otto położył dłoń na tej, która spoczywała na jego ramieniu, po czym spojrzał w oczy jej właścicielki.  Mimo upływu czasu,  wciąż były tak samo radosne jak dawniej.
-Dobranoc. -ucięła Maria.
-Dobranoc, Pani Doktor.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Serdecznie zapraszam do komentowania, nawet jeśli ma być to krytyka. Każdą wskazówkę, poprawkę biorę sobie do serca, co pozwala być co raz lepszą w tym, czym się zajmuję. Ty także możesz mi pomóc.