wtorek, 15 marca 2016

"Czas Honoru - Maria Konarska" Fanmade część III

Słońce świeciło jakby jaśniej niż zwykle. Maria, korzystając z jego pierwszych promieni siedziała na balkonie, sącząc kawę. Dawno nie czuła się tak wspaniale. Zastanawiała się nawet, czy nie ściągnąć do Szwajcarii swoich bliskich i właśnie w Davos uwić gniazdko. Każdy zakątek tego miasta przywoływał wspomnienie młodości. W sumie, całkiem pięknej. Za nic nie zamieniłaby tych chwil spędzonych w towarzystwie przyjaciół.
Z zamyślenia wyrwał ją cichy szmer. Odwróciła się, a za sobą dostrzegła Lucynę.
-Dawno wstałaś? -Suszyńska ziewnęła przeciągle, szczelnie otulając się swetrem.
-Nie, może z pół godziny temu. Zrobić Ci kawy? -Maria uśmiechnęła się zadziornie. -A może kieliszek wina?
-Nie, przestań! Nawet nie chcę o tym myśleć! Fuuu, nigdy więcej. -kobieta zakryła twarz dłońmi, a jej rozmówczyni próbowała powstrzymać śmiech. Z jej ust wyrwał się tylko niewinny chichot. -Widziałaś się wczoraj z Kirchnerem?
-Tak, ale tylko przez moment. -Konarska  zarumieniła się, niczym zakochana w dużo starszym mężczyźnie nastolatka. -Idę na śniadanie, zaczekam w restauracji.
Wyszła z pokoju, przygryzając wargi. Nikt nie miał prawa dowiedzieć się o uczuciu łączącym tych dwoje ludzi. Ona, kobieta poukładana, doskonała żona i wspaniała matka nie miała prawa darzyć miłością innego mężczyzny. W ciągu tych wszystkich lat wielokrotnie o nim myślała, ale zawsze udawało jej się wyprzeć go z głowy. Teraz znów miała go w zasięgu ręki. Mimo, że pragnęła znów poczuć ciepło jego ciała, jakaś cząstka jej panicznie broniła się przed utratą kontroli nad całą tą sytuacją.
Weszła na salę i usiadła przy jednym ze stolików nakrytych śnieżnobiałym obrusem. Na środku stał kryształowy wazon, a w nim trzy kremowe lilie przyglądały się gościom pensjonatu. Maria wzięła w dłonie menu i w skupieniu analizowała każdą pozycję. Jej niemiecki wciąż był na niezłym poziomie. Złożyła zamówienie i poprosiła o podanie posiłku na tarasie. Wyszła na zewnątrz z nadzieją, że będzie mogła pobyć sama.
-Marysiu! -usłyszała znajomy głos, ale dopiero po chwili dostrzegła uradowaną twarz Piotra oraz zakłopotanego Otto. Wymusiła uśmiech i podeszła do mężczyzn.
-Dzień dobry, chłopcy. Wyspani? -próbowała ciągnąć rozmowę.
-Jak nigdy! Usiądź, zjedz z nami. -Piotr odsunął jej krzesło i wrócił na swoje miejsce.
W tym momencie kelnerka podała posiłek dla całego towarzystwa. Jedno miejsce wciąż pozostawało wolne.
-Lucyny nie będzie? -zapytał Otto.
-Dopiero wstała. Na pewno przyjdzie dopiero na seminarium.-wyjaśniła Konarska, zerkając na zegarek
-Idę ją pogonić, niech się streszcza!
Po wyjściu Piotra zapanowała krepująca cisza. Zarówno Maria, jak i jej towarzysz nie potrafili znaleźć tematu rozmowy. Wyraźnie było czuć niesmak, jaki pozostał w łączącej ich relacji.
-Marysiu, porozmawiajmy. -zaczął.
-O czym Ty chcesz rozmawiać? Przecież to, co było między nami nie miało prawa bytu. -wyjaśniła, spuszczając wzrok. -To spotkanie jest dla mnie trudne i...
-I masz moralniaka. To chciałaś powiedzieć, prawda? -Kirchner przerwał jej w pół słowa. -Nie robimy nic złego, Marysiu. Nie próbuję zaciągnąć Cię do łóżka ani nie każę Ci zostawić męża.
-Boję się, że posuniemy się o krok za daleko to. Że to, co było między nami te dwadzieścia parę lat temu odżyje. Jak ja spojrzę wtedy w oczy Czesławowi? Chłopcom?
-Nie pozwolę na to. Sam mam żonę i syna. -ujął jej dłoń. -Zaufaj mi.
-Tak się tylko mówi. -ucięła i wyrwała dłoń.
-Rób cokolwiek, ale nie odrzucaj mnie! Nie chodzi mi o nic  więcej, po prostu toleruj moją obecność, a nie traktuj mnie jak intruza! -nagle wstał od stolika i zniknął za szklanymi drzwiami.
Maria ukryła twarz w dłoniach, opierając łokcie o blat. Przez ostatnie kilka lat była pewna, że wyleczyła się z tej miłości, a spotkało ją rozczarowanie.  Być może nie potrafiła inaczej, nie potrafiła być obojętna wobec tego mężczyzny.
Taras pustoszał z każdą minutą co raz bardziej. W pewnym momencie Konarska została na nim całkiem sama, co było doskonałą okazją do przemyślenia całej sytuacji. Może zareagowała zbyt impulsywnie? Przecież Otto chciał zlikwidować istniejący między nimi kwas. Rzeczywiście nie namawiał jej do czegoś niemoralnego, nie chciał skrzywdzić ani jej samej ani nikogo z jej bliskich, nie próbował zniszczyć jej kariery. On po prostu chciał czuć się dobrze w jej towarzystwie.
Odruchowo spojrzała na zegarek i momentalnie zerwała się z krzesła. Od dwudziestu minut trwało seminarium, które miało zapewnić jej pracę w nowym szpitalu. Kiedy wbiegła na aulę, wykładowca stał plecami  do słuchaczy, co pozwoliło jej zająć miejsce w ostatnim rzędzie, będąc niezauważoną. Odruchowo zerknęła w lewo i oniemiała. Usiadła bezpośrednio obok tego buca, który właśnie ukradkiem chichotał. Westchnęła głęboko i próbowała skupić się na wykładzie, nie zwracając uwagi na sąsiada. W pewnym momencie poczuła, jak ktoś wpycha w jej dłoń skrawek papieru. Rozwinęła karteczkę i rozczytała lekarskie kaligrafy. "Möchtest du mit mir einen Kaffee austrinken?"
-"Odpuść mu". -pomyślała, uśmiechając się mimowolnie.Ta szczeniacka propozycja przypadła jej do gustu.
Otto od razu zauważył ten figlarny wyraz twarzy. Ujął jej dłoń, a Maria spuściła wzrok, pogłębiając swój uśmiech. Wiedziała, że nie miała racji, ale nie potrafiła się do tego przyznać. Postanowiła zacząć to wszystko od nowa. Z zupełnie innej perspektywy. Bez zachowywania się jak gówniarz. Niewinnie.

wtorek, 30 czerwca 2015

Porażka!

Nie udało się zacząć pisać. Cały czas myślałam o wynikach. Sądzę, że wszystko ruszy dopiero w momencie, kiedy zostanę zakwalifikowana na studia. Przepraszam.
Teraz siedzę i czekam aż OKE ocuci serwery, bo jakby przestały zipać. Chyba stresuję się bardziej wynikami, niż momentem pisania matur. Kurczę, bardzo chciałabym podłączyć bloga pod jakiś respirator, który przywróci mu "chęć do życia", ale niestety, sama nie potrafię się na niczym skupić. W ostatnim tygodniu byłam nieobecna myślami i błagałam wszystkich o litość, zrozumienie. Potrafiłam wziąć szklankę wody i zamiast zanieść ją Babci, postawić ją na moim biurku i zastanawiać się, po co mi w sumie woda. Także byłabym wdzięczna, jeśli te pierońskie serwery podniosłyby się.
Błagam Was o wybaczenie, mam nadzieję, że sami mnie zrozumiecie. A nuż uda mi się zaskoczyć Was jakimś niespodziewanym wpisem :) ?
Pozdrawiam,
Pauliette

piątek, 15 maja 2015

Informacja

Zostały mi tylko dwie matury ustne, w tym jedna pod koniec maja, więc niedługo znowu coś się pojawi :). A ja wracam do pisania.

piątek, 20 lutego 2015

Przerwa, bo matura

Chyba czas zacząć się uczyć. Może jeszcze coś z tego będzie. Zatem widzimy się w maju ;-). Trzymajcie kciuki.

wtorek, 20 stycznia 2015

"Czas honoru - Maria Konarska" Fanmade część II

Nieco krótka, ale jest ;)

Cała czwórka stała na jednym z peronów.  Maria zawzięcie  próbowała upchnąć w portfelu rodzinne zdjęcie, jednak skutki jej działań nie były  widoczne gołym okiem.
-Może złóż je na pół? -zaproponował Michał, jednak wystarczyło, żeby kobieta spojrzała na niego wzrokiem Bazyliszka, aby zmienił zdanie. -Patrz, weszło!
Starszy chłopak uśmiechnął się drwiąco pod nosem, na co ojciec tej dwójki zareagował kuriozalnym wzniesieniem oczu ku niebu.
-Żebym nie zapomniała. Codziennie macie odbierać obiady od siostry Józefy. Z góry opłacone,  więc bez marnotrawstwa ma być. Michał, będziesz potrzebny w szpitalu.  Janusz się Tobą zajmie, ale masz tylko pod sobą dokumentację,  Studenciku. -zaczęła wyliczać,  co  przechodniom mogło wydawać się wręcz komiczne. -Władziu,  grzecznie mi tam. Pilnuj brata.  A Czesiu, masz się nie  przemęczać,  pamiętaj!
-Dobrze, Mamo. -Władek przytaknął dla świętego spokoju. -Pociąg nadjeżdża.
Maria wyściskała każdego ze swoich mężczyzn, jakby mieli się już nigdy nie zobaczyć. W jej oczach stanęły łzy,  jednak nie chcąc ich pokazać,  skrzętnie zakręciła się i wsiadła do pojazdu.  Pomachała im przez okno, a kilka kilometrów dalej znalazła sobie nowe towarzyszki do rozmowy.
Podróż minęła spokojnie. Oczy Konarskiej zabłysły na widok gór i jezior szwajcarskich, szczytów, które zdobywała i uliczek, które przemierzała. Dorożką dostała się do pensjonatu, w którym miała zostać zakwaterowana. Szła z uśmiechem na ustach, ciesząc się każdą chwilą spędzoną w tym miejscu. Na korytarzu usłyszała znajomy śmiech. Głos,  który towarzyszył jej przez całe studia. Doskonale znała jego smutny ton, któremu towarzyszyły łzy, jak i radosny krzyk. Odebrała klucz z recepcji i poszła zostawić walizki. Przy drzwiach ujrzała znajomą twarz. Pojawiło się na niej kilka dodatkowych zmarszczek, oczy nieco wyblakły, ale uśmiech wciąż pozostał ten sam. Po 24 latach spotkała swoją najlepszą przyjaciółkę z czasów studiów, która wyglądała prawie identycznie, jak w momencie ich ostatniego spotkania.
-Maria? -brunetka zapytała niepewnie. -Boże, Marysiu!
Lekarki rzuciły się sobie w ramiona i trwały w tym uścisku dobre kilkadziesiąt sekund. Widać było, że bardzo za sobą tęskniły. Obie uśmiechały się szeroko, próbując cokolwiek z siebie wykrztusić.
-Lusia, gdzieś Ty się podziewała? -Maria odgarnęła włosy z czoła koleżanki, odsłaniając płytkie bruzdy.
-Ty wróciłaś do Polski, a ja nie miałam do kogo wracać już w połowie grudnia. -jej twarz spochmurniała, żeby za moment z powrotem rozpromienić się. -Chodź do pokoju, mam ci tyle do opowiedzenia!
Lucyna pomogła jej zanieść bagaże. Wspólnie rozpakowały swoje rzeczy, w międzyczasie opowiadając sobie wzajemnie o tym, co działo się przez te wszystkie lata.
-W gruncie rzeczy, nie musiałam przeprowadzać się do hotelu, mieszkam na obrzeżach miasta. W '17 wyszłam za mąż. -Suszyńska spuściła głowę, rumieniąc się przy tym. -Nazywam się teraz Lucyna Suszyńska-Kastner. Długo nie mogliśmy mieć dzieci.
-Przykro mi. -wtrąciła się Marysia.
-Nie, nie. Teraz mamy dwie córeczki. Sophie ma 13 lat, a Julianne 19. Co prawda, przygarnęliśmy ją z sierocińca, ale to nic nie zmienia. -uśmiechnęła się, szperając w kalendarzu.
Wyjęła z niego fotografię, przedstawiającą całą jej rodzinę. Jej córki były naprawdę urodziwe. Mimo tego, że Julianne była adoptowana, przypominała matkę. Miała taki sam uśmiech i radosne spojrzenie.
-A to jest Andreas, mój mąż.
-Ja z kolei zaszłam w ciążę, można powiedzieć przypadkiem. -Maria zaśmiała się w głos, zdając sobie sprawę, że dla niej taka sytuacja zawsze była paradoksalna. -Władka urodziłam w grudniu 1915 roku, a Michała w '17.
-Nie ociągałaś się widzę! -gestem zachęciła ją do dalszej opowieści.
-Co tu dużo opowiadać? Michał studiuje medycynę, a Władek jest w wojskowości. -ona także wyjęła zdjęcie, które wcześniej tak zawzięcie upychała w portfelu.  -Zobacz sobie, jakich mam przystojnych synów.
-Spójrz! Michał i Julianne Konarscy, zaprzyjaźnione teściowe, to byłby hit!
-To dawajcie ze mną do Polski. -Maria zaśmiała się.
-Jak to? Przecież Polska  powinna szykować się do wojny. -Lucyna była zaskoczona słowami przyjaciółki.
Wszędzie mówiło się, że Hitler planuje atak na Polskę, a Maria dementowała te wiadomości. Zdanie sobie sprawy z nastawienia koleżanki w stosunku do tej informacji zajęło Lucynie sporo czasu. Jednak kiedy to się stało,  westchnęła tylko głęboko i próbowała zmienić temat.
-Widziałaś się już z chłopakami?  -zaczęła.
-Nie, nie. Dawno przyjechali?  -Maria starała się nie myśleć o sytuacji panującej w jej ojczyźnie.
Wszystko było tak bardzo podobne, jak te 25 lat temu. Bała się spotkać z Otto. Sama nie wiedziała jak zareaguje na jego widok. Dawniej darzyła go uczuciem, które przygasło po jej wyjeździe. Mówią, że stara miłość nie rdzewiej, więc jej reakcja była trudna do przewidzenia. Miała nadzieję, że wypadnie mu coś, co przeszkodzi w dotarciu do Davos.
-Piotr jakąś godzinę temu, ale Kirchnera jeszcze nie widziałam. -Lusia ujęła dłoń koleżanki. -Myślę, że jesteś głodna po tak długiej podróży, zapraszam zatem na obiad.
Kobiety zeszły do stołówki. Zajęły stolik i zamówiły danie dnia, nie sprawdzając nawet, co nim jest. Ich rozmowa, tak naprawdę, toczyła się o niczym. Wspominały dawne czasy, kiedy to jeszcze piękne i młode zdobywały najwyższe szczyty swoich możliwość.  Ich późniejsze dokonania stały się tylko rutyną. Rozmawiały o nieżyjących już wykładowcach i rówieśnikach, którym nie było dane pokazać w pełni swoich zdolności.
Maria była bardzo podekscytowana całą sytuacją.  Niesamowicie cieszyła się na widok wszystkich znajomych twarzy, które do tej pory mogła oglądać już tylko na zdjęciach.  Gdzieś w tle jej myśli znajdowały się informacje o zaplanowanej niemieckiej agresji na Polskę,  które próbowała skutecznie bagatelizować.
W drzwiach restauracji pojawił się niewysoki  mężczyzna w okularach. Był  ubrany w granatowy garnitur i energicznie rozglądał się po sali. Pomachał w stronę kobiet, po czym podszedł do stolika.
-Kopę lat, Marysiu. -chciał pocałować dłoń kobiety, jednak nim zdążył  zapoczątkować gest,  Maria już znajdowała się w jego objęciach.
- Kto jak kto,  ale Ty, Piotrusiu, nic się nie zmieniłeś! -zaśmiała się w głos.
-Za to Ty jakby piękniejsza.
-Piotrek, mężatka!  -wypowiadając te słowa, Lucyna parsknęła śmiechem, jednak adresat zupełnie je zignorował.
-Otto jeszcze nie dotarł?  -zapytał,  zajmując miejsce.
-Nie, nie widziałyśmy go przynajmniej.
-Dziwne,  nigdy się nie spóźniał.
Dzień upłynął im na rozmowach.  Ze względu na towarzyszące im po podróży zmęczenie, nie opuszczali hotelu. Dyskutowali, jakby zupełnie zapomnieli o otaczającym ich świecie. Wieczorem  spotkali się w pokoju dziewczyn. Piotr przyniósł greckie wino, które przywiózł z jednej z konferencji.
-Wiecie co? Tęskniłem za tymi wieczorami.  -zwierzył się, mieszając w kieliszku trunek.
-Tak, byliśmy piękni i młodzi.  Teraz tylko "i" zostało.  -Lucyna zaczynała popadać w sentymenty. -Jutro pokażę wam, jak zmieniło się miasto od waszego wyjazdu.
-Myślę,  że niewiele.  Szwajcaria jest krajem neutralnym.  -na twarzy Konarskiej pojawił się dobrotliwy uśmiech.
Lucyna nigdy nie miała mocnej głowy, ani umiarkowania. Już po kilku lampkach mówiła od rzeczy, a po kilku minutach usnęła
-Chyba tego brakowało nam najbardziej. -Piotr uniósł kieliszek do góry, na znak toastu.
Maria powtórzyła ten gest,  jednak nie wypiła zawartości. Wstała i poprawiła ubranie.
-Idę się  przewietrzyć.  Zostaniesz z nią?
-Tak, idź.
Kobieta wyszła przed pensjonat i usiadła na jednej z ławek. Znów przed jej oczyma stanęły sterty notatek, które musiała wykuć na pamięć i praktyki w tutejszym szpitalu. Pamiętała także  najdoskonalszy na świecie smak kremówek,  sprzedawanych przez polskiego cukiernika tuż za rogiem.  Przypomniał jej się także znajomy ksiądz,  który tłumaczył jej, że powinna zostać tu,  w Davos zamiast wracać do okupowanej Polski, gdzie na każdym kroku czaiła się śmierć.  Według relacji tutejszych mieszkańców,  krótko po jej wyjeździe sam wyruszył na front.
Pod drzwi zajechała taksówka. Wysiadł z niej posiwiały  mężczyzna w średnim wieku. Biegle posługiwał się językiem niemieckim.
Słysząc znajomy głos, Maria postanowiła zbliżyć się do niego.
-Witaj, Otto. -zaczęła drżącym głosem.
-Dobry wieczór, Marysiu. -położył dłoń na jej ramieniu, po czym zapytał.  -Mogę?
-Tak, proszę.  -odpowiedziała nieśmiało.  Kirchner pocałował jej policzek. W reakcji,  oblał ją palący rumieniec,  który już dawno nie pojawiał się na jej policzkach.
-Jak podróż?
-W porządku.  A co u Ciebie?
-Dobrze.  -wydukała. -Siedzimy w naszym pokoju, popijamy wino, może dołączysz?
-Nie,  dziękuję.  Ale liczę na to,  że spotkamy się jutro.  -jego usta wygięły się w życzliwy uśmiech.
-Tak, na pewno. Nie zapomnij,  jutro o 8 spotkamy się w sali konferencyjnej. -poprawiła kołnierzyk jego koszuli,  który zagiął się przy zakładaniu marynarki.  -Przepraszam,  nie powinnam.
Otto położył dłoń na tej, która spoczywała na jego ramieniu, po czym spojrzał w oczy jej właścicielki.  Mimo upływu czasu,  wciąż były tak samo radosne jak dawniej.
-Dobranoc. -ucięła Maria.
-Dobranoc, Pani Doktor.

wtorek, 23 grudnia 2014

"Czas honoru - Maria Konarska" Fanmade część I

W końcu dokonał się świąteczny cud i udało mi się dokończyć wstęp do fanmade o Marii Konarskiej, bohaterce "Czasu honoru". 4 strony A4.  Szaleństwo... Mam nadzieję,  że będzie co raz lepiej. Wizja jest, weny nieco mniej,  czasu tymbardziej.  Zobaczymy, co z tego wyrośnie.
Przepraszam za błędy, pisane na telefonie z niezbyt dużym wyświetlaczem ;).

Był  sierpniowy wieczór. Maria sprawdzała prace poprawkowe swoich studentów. Musiała przygotować się  na zaś ze względu na zbliżający się kongres w Davos. Uwielbiała takie wyjazdy. Za każdym razem poszerzała swoją wiedzę, ale to nie to było dla niej najważniejsze. Spotykała tam ludzi, z którymi już dawno straciła kontakt.
Kolegów i koleżanki ze  studiów, wykładowców oraz tego jednego mężczyznę. Ich znajomość nie zaczęła się zbyt kolorowo.Początkowo byli najgorszymi wrogami. Konkurowali ze sobą w każdej dziedzinie - wybierali te same tematy esejów, chcieli
asystować przy tych samych operacjach, wybrali nawet tę  samą  specjalizację. Potem ich stosunki zaczęły się poprawiać. Może dlatego, że odrobinę dorośli? Oboje zakochali
się, choć nie w sobie, a może bez wzajemności?
Ich drogi rozeszły się w roku 1915.
Wojna rozdzieliła ich na dobre. Po dwudziestu czterech latach mieli spotkać  się po raz pierwszy. To sprawiało, że ten kongres miał być jeszcze bardziej ekscytujący.
Drzwi skrzypnęły, wpuszczając wystarczającą ilość powietrza, aby biała, długą firanka
zadrżała. Maria podniosła wzrok na postać pojawiającą się w korytarzu. Uśmiechnęła się, a w jej brązowych oczach zaczęły tańczyć iskierki. W tej chwili wygladała jak zupełnie młoda kobieta, która czeka na narzeczonego. Po tylu latach wciąż patrzyła na Czesława z tą samą czułością, jak na początku ich małżeństwa. Konarski podszedł do niej i musnął ustami jej policzek.
-Cieszę się, że już jesteś. -dotknęła jego dłoni i spojrzała prosto w błękitne oczy
ukochanego. -Zaraz odgrzeję Ci obiad, na pewno jesteś zmęczony.
-Nie, posiedź. Ja tylko na chwilę, zaraz muszę biec do ministerstwa. -chwycił plik dokumentów i zniknął tak szybko, jak się pojawił. Tak było codziennie. Czesław wychodził, gdy Maria pojawiała się  w drzwiach. Wciąż
miał jakieś tajemnice, które żona próbowała wytłumaczyć sobie jako jego pracę.  Patrzyła na niego z tą samą czułością, jak wtedy, kiedy spędzali że sobą mnóstwo czasu. Wierzyła, a raczej chciała wierzyć, że wszystko będzie jak dawniej. Maria zatrzymała się na kolejnej pracy. Myślami uciekła już dawno do Szwajcarii i nie miała najmniejszego zamiaru wracać stamtąd. Ściągnął ją dopiero Michał, który wrócił, Bóg raczy wiedzieć, skąd.
-Cześć, Mamo. -krzyknął z korytarza i wszedł do kuchni wywołując lawinę brzdęków, łupnięć i nic nie znaczących przekleństw.
Matka chłopaka domyślała się, że będzie próbował kucharzyć, a w jego przypadku zazwyczaj kończyło się to wizytą w szpitalu albo przyjazdem straży pożarnej. Wstała i dołączyła do syna. Na palniku stał garnek z (już!) przypalonym mlekiem, a na blacie
miseczka z ryżem. Surowym ryżem. Maria spojrzała na niego z wyrzutem, a chłopak zrobił tylko bezradną minę. Czasami zastanawiała się, co gra w jego duszy, ale jego oczy, dokładnie takie same jak jego ojca, wyrażały błogi spokój. Michał był jednym z tych
wyjątkowych ludzi, którzy sprawiali złudne wrażenie. Był idealnym potwierdzeniem reguły "cicha woda brzegi rwie".
-Powiedz mi, dziecko, jak i dlaczego? -nie mogła zrozumieć jego zachowania. Miała nadzieję, że to jakiś misterny plan, który mógłby ułatwić życie wszystkim Polakom. Z resztą, takie były zawsze jego idee, problem polegał na ich realizacji.
-Skoro ryż pęcznieje w gorącej wodzie, powinien także w mleku. -zamyślił się na chwilę.-A mleko? Pewnie za długo się gotowało.
-Synu, dopiero co wszedleś do kuchni! Wyjdź mi stąd, już, ja to zrobię.
Opróżniła garnek i zalała go wrzątkiem. Zdawała sobie sprawę, że ona także nie jest święta. Co rusz był nieobecna duchem, ale jej syn przekraczał wszelakie wyznaczone granice. Władek był jego przeciwieństwem. Nigdy nie postępował pochopnie, ale każdą decyzję poddawał dokładnej analizie. Od zawsze był bardzo dokładny i precyzyjny, ale nie zgodził się zdawać na medycynę. Wolał karierę wojskową, tak, jak jego ojciec. Prawdopodobnie był on jego najdoskonalszym autorytetem, co skłoniło go do podjęcia takiej decyzji.
Kobieta przygotowała posiłek i podała miseczkę synowi. Nawet nie próbowała udawać rozczarowania. Wiedziała, że Michał będzie próbował ją, z resztą jak zawsze, kokietować. Mimo, że była kobietą o naprawdę silnej woli, nie potrafiła się na niego gniewać. Już dawno przestało ją dziwić zainteresowanie, jakim darzyły go rówieśniczki, skoro nawet jego własna matka mu ulegała.
Usiadła do stołu i z powrotem wróciła do sprawdzania prac studentów. Chłopak jadł, czytając przy tym gazetę i głośno komentując między kęsami. Nie zwracała większej uwagi na jego słowa, ale nie mogła się przez nie skupić.
-Michał, jedz, nie gadaj. -próbowała zaprzestać jego zachowania.
-Mamo, ale zobacz, co oni tu wypisują! Chcą wojny! -zbulwersował się, a Marysia przewróciła oczyma.
-Przestań. Nie wierzę, że ktokolwiek po takiej tragedii, jaka dotknęła moje pokolenie będzie próbował to powtórzyć! -mimowolnie podniosła głos.
Doskonale pamiętała I wojnę światową. W momencie jej wybuchu miała dokładnie 22 lata i ze względu na tragedię wiszącą w powietrzu, z rozkazu rodziców została wydana za mąż. Oficer był przystojnym, i owszem, ale nie budził w niej takiego uczucia jak kolega Kirchner. Może i kłócili się i droczyli, ale dopiero w momencie, kiedy jej wolność została ograniczona, dostrzegła prawdziwe dno ich relacji. Ojciec nawet nie chciał słyszeć o Kirchnerze, tłumacząc, że miłość jest po prostu pewną formą przyzwyczajenia.  Uwierzyła mu, chociaż wiedziała, że kłamie.
Chłopak popatrzył na nią nieco zszokowany. Dawno nie widział, żeby matka była tak rozdrażniona. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wszedł na niebezpieczny teren. Szybko się wycofał.
-Masz jutro zajęcia? -zapytał skrępowany.
-Nie, ale mam być na uczelni.
-A o której kończysz?
-O trzynastej. O dziewiętnastej zaczynam nocny dyżur.
Niezręczną atmosferę przerwał Władek. Michał odetchnął z ulgą. Zawsze był wdzięczny bratu, kiedy ten pojawiał się w odpowiednim momencie. Starszy chłopak rozejrzał się po pokoju i postanowił spróbować rozładować napięcie.
-Mamo, masz jutro dyżur? -wypalił bezwiednie.
-Tak, kurde, mam! -Maria zerwała się z miejsca jak oparzona, szybko zebrała prace zaliczeniowe i poszła do sypialni.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
-Dzięki, Guzik. Miałem jutro przedstawić wam moją dziewczynę, mama teraz na pewno chętnie zrobi kolację. -Władek znacząco uniósł brew, wywołując zadziorny uśmiech na twarzy brata.
-I tak by nie zrobiła. Ma jutro nockę. -wyszczerzył rząd białych zębów. -Zaraz, wróć, jaką dziewczynę? Tą czarną czy blondynkę?
-Tą, której jeszcze nie miałeś. -przyciął. -Nie kombinuj, nie znasz jej i tak.
-Ale zawsze mogę. Wszystko przede mną! -krzyknął.
W  drzwiach pojawiła się wyraźnie zła postać Marii.
-Panie Studenciku, układ nerwowy był? Był. Zaliczenie było? Było. -sama odpowiadała na zadane pytania, co dodawało jej powagi. -Z tego co pamiętam, Janusz potraktował Cię łagodnie i postawił czwórkę. Za trzy minuty widzę cię w sypialni z gorącą herbatą dla mnie i czerwonym długopisem. Skoro nie dotarło do ciebie, żebyś był cicho, to ja zadbam o to, żebyś się nie nudził.
Zniknęła tak samo szybko, jak się pojawiła, zostawiając chłopaków w osłupieniu. Popatrzyli na siebie nieco zdezorientowani i uśmiechnęli się pod nosem.
-Ale żeś sobie nagrabił, o bracie. -prychnął starszy. -Możesz zrobić mi kawę, tak zupełnie przy okazji.
-Chyba śnisz.
Michał zamierzał się wymigać od zadanej mu pracy. Zdawał sobie sprawę, że matka mu ulegnie, jeżeli tylko się o to postara, dlatego przygotował herbatę i ukroił kawałek ciasta. Zaniósł je do pokoju i postawił na szafce nocnej. Kobieta siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami.
-Dziękuję, masz długopis? -jej ton budził w chłopaku respekt.
-Nie, mamo, ale musiałbym to wszystko sobie powtórzyć, nic nie pamiętam. -zrobił maślane oczy, jednak to nie pomogło.
-I Ty chcesz być lekarzem?! -zarzuciła. -I co, przyjedzie mężczyzna, który wymaga natychmiastowej pomocy, a Ty każesz mu poczekać, bo musisz odpowiednią encyklopedię znaleźć?!
Wmurowało go. Pierwszy raz widział matkę w takim stanie. Była wyraźnie rozdrażniona, wręcz wściekła. Podniósł wzrok i ujrzał jej drżącą powiekę. Wiedział, że musi się szybko ewakuować, bo jeszcze jeden bodziec w stronę kobiety, może doprowadzić do wybuchu.
-Wyjdź! -teraz ona krzyczała, ale jej głos załamał się.
Kiedy wycofywał się, ponagliła go, rzucając w jego stronę poduszką. Ukryła twarz w dłoniach, aby pohamować łzy napływające do jej oczu. Sama nie wiedziała, dlaczego zachowuje się w ten sposób. Przecież to co było już nie wróci. Miała męża, który obroni ją przed całym złem tego świata, a jakiekolwiek uczucie wobec Otto nie miało prawa bytu. Była młoda i naiwna - wszystko idealizowała i łatwowiernie podchodziła do życia. Było, minęło. Niechętnie przejrzała ostatnią pracę i oceniła ją. Bez słowa wykąpała się i położyła do łóżka, co zmartwiło jej synów. Władek zajrzał do jej sypialni.
-Śpisz już? -zapytał z wahaniem w głosie.
-Tak, jestem zmęczona. -skłamała. -Nie wiem, czy ojciec wziął klucze. Otwórzcie mu drzwi, jak przyjdzie. Dobranoc.
-Dobranoc. -chłopak wrócił do salonu, gdzie jego brat zacięcie studiował jakąś książkę.
Marysia leżała w łóżku, zastanawiając się nad swoim zachowaniem.  Nie powinna reagować tak gwałtownie. Dzieci nie były jej niczego winne. W jej głowie cały czas siedział Otto.   Wciąż widziała jego twarz, kiedy dowiedział się o wybuchu wojny. Byli wtedy na konferencji w Davos. Maria wielokrotnie próbowała przedostać się do Polski,  jednak udało jej się tego dokonać w styczniu 1915 roku. Stała w drzwiach swojego domu, które otworzyli zupełnie obcy ludzie. Usłyszała tylko słowo "getto'', które jeszcze przez długi czas dzwięczało jej w uszach. Czesława spotkała całkiem przypadkiem, na ulicy. Nigdy nie cieszyła się bardziej na jego widok. Otto częściowo zszedł na dalszy plan. Wrócił dopiero kilka dni temu, kiedy dowiedziała się,  że znowu jedzie do Szwajcarii.
Drzwi skrzypnęły.  Usłyszała tylko chłodny głos, który pytał o nią.  Po chwili Czesław pojawił się w ich sypialni. Siadając na brzegu łóżka, przyłożył dłoń do jej czoła.
-Źle się czujesz,  Marysiu?  -zapytał troskliwie, wpędzając ją w poczucie winy.
-Nie, wszystko w porządku.  Jestem zmęczona. -ponowiła kłamstwo, uśmiechając się przy tym ciepło.
-Śpij dobrze, w takim razie.  Ja muszę pogadać z chłopcami. -wyszedł, cichutko zamykając za sobą drzwi.
Synowie siedzieli w salonie,  dyskutując  między sobą.  Mężczyzna usiadł w fotelu i utkwił w nich swojej niebieskie oczy. Domyślali się, co mogło chodzić mu po głowie, jednak żaden nie chciał jako pierwszy zabierać głosu.
-Co się stało, kiedy mnie tu nie było?  -wypalił.
-Nic, mama od rana  jest taka zła. -wyjaśnił młodszy chłopak,  błagalnie zerkając na brata.
-Jesteście tego pewni?  -jego głos był niezwykle poważny. Dokładnie taki sam,  gdy jeszcze kilka lat temu wracał z wywiadówki.
Mężczyźni  pokiwali twierdząco głowami. Konarski wrócił do żony.  Położył się obok niej i objął kobietę.  Zdawał sobie sprawę, że chce mu o czymś  powiedzieć, jednak nie naciskał. Maria sama odwróciła się w taki sposób, aby mogła spojrzeć mu w oczy.
-Mam możliwość wyjazdu na tydzień do Szwajcarii,  ale nie chcę was zostawiać. -położyła dłoń na policzku męża, gładząc go delikatnie.
-To tylko tydzień, nic się nam nie stanie.  -pocałował ją dokładnie w ten sam sposób, jak  dwadzieścia lat temu. Mimowolnie usunęła w jego ramionach. Było to kilka godzin,  kiedy mogła oderwać się od  wszystkiego. Wiedziała, że kiedy obudzi się rano, będzie mogła spotkać się z Józefą, a wtedy nie będzie musiała już niczego udawać.

czwartek, 13 listopada 2014

"Odejścia"

Są ludzie, których gotowa
Jestem unieść do nieba.
Są i tacy, którym otworzę okno
Kiedy będzie trzeba.
Jednych z kolan podnieść potrafię,
Drugim krzyknę "Skacz, już nawet nie łapię".

Chociaż zazwyczaj serce otwieram,
Bywam też wredna, to mi doskwiera.
Bo kiedy widzę ludzkie nieszczęście,
Twarz moja blednie, a serce mięknie.

Czasem poznaję ludzi okropnych,
Nieogarniętych, miłości niegodnych,
I chociaż momentem bym ich zabiła,
Wiem, że nie po to mnie Matka zrodziła.

Chwilami tęsknię, wspominam i płaczę,
Wychodzę z domu z nadzieją, może znów ich zobaczę.
W rozmowie z Bogiem wciąż błagam i proszę,
Żeby stanęli na mojej drodze.

piątek, 19 września 2014

"Anioły"

Anioł stróż przychodzi nocą,
Rozpościera skrzydła swoje,
I otacza mnie ochroną.

Jeśli staniesz przy mnie wtedy,
A w twych dłoniach sztylet będzie,
On osłoni mnie swą togą
I mej krwi nie dosięgniesz.

Czasem budzę się nocami,
Patrzę wokół, nic, puściutko,
I przymykam oczy moje,
Widzę wtedy ruch firanki.

Moje okno się otwiera,
Choć zamknęłam, tak, pamiętam!
Blond kosmyki, biała suknia,
Wtedy jestem już bezpieczna.

Siada obok i ociera
Łzy płynące strumieniami,
Jego blada, ciepła ręka,
Rzuca pyłem, usypiamy...

~~*~~
Tadam, i oto znów jestem. Przepraszam za tak długą przerwę, musiałam odpocząć od tego całego zgiełku. Na trzy miesiące zamknęłam się w mieszkaniu, robiłam to, co lubię, sama, bez znajomych, którzy na każdym kroku dopisują sobie kilka fałszywych zdań na mój temat. Ale jestem z powrotem. Kilka snów, garstka przeżyć posypana odrobiną emocjonalnego pyłu - oto przepis na nowe opowiadanie. Nie powiem, tworzy się. W wakacje napisałam początek opowiadania, ale w końcu powstała jego alternatywna wersja (co wcale nie znaczy, że pierwowzór pójdzie w zapomnienie! Nie, będzie kontynuowany w późniejszym czasie.). Na chwilę obecną mam odrobinę nauki, ale powoli wbijam się w szkolny rytm i mam nadzieję, każdego dnia wykrzesać chociaż  odrobinę czasu na taką przyjemność :).
A może Wy macie jakieś pomysły na nową fabułę, postacie, wątki? Nadmienię, że jedno z nich będzie działo się przed wojną oraz w jej trakcie, a drugie w czasach obecnych.

środa, 4 czerwca 2014

"Z piekłą do raju: Rozdział XIII: Dzień egzekucji"

Razem z wkroczeniem w pełnoletność, zamknęłam mnóstwo spraw. Wprowadziłam zmiany w swoim życiu, w pewnym stopniu zmieniłam podejście do wielu rzeczy, sytuacji, można powiedzieć, że zaczęłam wszystko od nowa. Zostały tylko drzazgi w sercu i dobre uczynki, których nigdy nie zapomnę.Ostatnią rzeczą, którą muszę doprowadzić do końca jest historia Klary. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że w pewien sposób pokochałam tę dziewczynę, ale nie potrafię dalej ciągnąć jej przykrego życia. Być może powstaną jakieś bonusowe części, akcje dziejące się podczas okupacji. 
Czekam na Wasze opinie, pomysły, pytania oraz jakiekolwiek wiadomości :).


Rozdział XIII
"Dzień egzekucji"



Około północy na korytarzu podniosła się wrzawa. Kilkunastu żołnierzy biegło korytarzem. Cała akcja trwała około godziny, potem zrobiło się przerażająco cicho. Pierwsze co przeszło mi przez myśl, to próba ucieczki jakichś więźniów. Wtedy na pewno zostałby zaostrzony rygor. W pewnym momencie przyszedł do nas major, którego nazwiska nie pamiętam.
-Skuć ich i zaprowadzić na przesłuchanie! -warknął, a ja podskoczyłam ze strachu.
Przecież Gieorgij obiecał, że nic nam się nie stanie. Mieliśmy rano wrócić do domu, bez konsekwencji, więc dlaczego? Co takiego stało się w ciągu tych kilku godzin?
Moje nadgarstki ograniczone były kajdankami. Po korytarzu rozchodził się tylko stukot oficerek, dokładnie tak, jak kilka lat temu za rządów Hitlera. Czułam ten sam strach, drżenie rąk i słyszałam swoje własne modlitwy kłębiące się w mojej głowie. Przez cały ten czas, kiedy mieszkałam z ojcem, byłam chroniona nazistowskim kloszem. Dopiero teraz mogłam świadomie poczuć na własnej skórze tak, jak czuli się zwyczajni ludzie kilka lat temu.
Zostaliśmy rozdzieleni i zaprowadzeni do oddzielnych pokoi. Lampa znów świeciła mi prosto w oczy.
-Jako ostatni rozmawialiści z oficerem. Co wam mówił? -zaczął groźnym tonem.
-Zapytał czy jestem Niemką, opowiedział mi o swojej przeszłości, był zdruzgotany… -podniosłam wzrok na mężczyznę. -Czy coś mu się stało? -zapytałam drżącym głosem.
-To my tutaj zadajemy pytania! -warknął bez powodu. -Zabił się, wieszając na żyrandolu. -dorzucił zupełnie obojętnym tonem.
W drzwiach pojawił się jakiś żołnierz. Poprosił oficera na zewnątrz, a po chwili wrócili obaj. Rozkuli mnie i wyprowadzili na korytarz. Byłam zupełnie zdezorientowana. Dlaczego to zrobili? Nie wierzę, że nie mieli żadnego powodu. Kiedy znaleźliśmy się przy drzwiach, dosłownie wypchnęli mnie z budynku, niczego nie tłumacząc. Upadłam na schodach, obijając sobie kolano. W mojej głowie pętała się tylko i wyłącznie jedna myśl: gdzie jest Antek? Wróciłam bezpośrednio do domu, oglądając się co chwilę za siebie. Drzwi były otwarte. Weszłam do środka, szukając rodziców. Siedzieli przy stole w kuchni i popijali herbatę, prawdopodobnie jakieś zioła, być może melisę. Udało mi się to wywnioskować po wszechobecnym intensywnym zapachu.
-Ada? -Maria zachowywała się, jakby zobaczyła ducha. Pobladła i rozchyliła usta.
-Mamo… -wyszeptałam, rzucając się w jej ramiona. Kilkakrotnie powtórzyłam to słowo, którego tak bardzo brakowało mi ostatnimi czasy. -Nie ma Antka, nie ma go…
-Wiem. -po jej policzkach pociekły łzy. -Skazali go, rozumiesz? Skazali go na śmierć poprzez publiczne powieszenie. Nawet nie było procesu… -wydukała, wprawiając mnie w osłupienie.
-Jak to? -poczułam, jak nogi uginają się pod moim ciężarem. W pewnym momencie przed moimi oczami pojawiła się ciemność. Pustka powoli wypełniała się tylko dźwięcznym brzmieniem mojego imienia, ale nie mogłam się zatrzymać. Po prostu odpływałam, znikałam, jak aktor za kurtyną.
W drzwiach stała moja mama. W tej chwili sama nie wiem, kogo mogę prawidłowo określać tym mianem. Beatę, Gabrysię czy Mariannę? Chyba pozostanę przy pierwotnej wersji. Powoli podeszła do mnie i usiadła na brzegu łóżka. Bladą i chłodną dłonią przegarnęła kosmyki moich włosów, a chusteczką otarła krople spływające po moim czole. Uśmiechała się przy tym troskliwie, tak jak pamiętałam z czasów dzieciństwa. Szeptała coś do mnie czule, ale niewiele zrozumiałam. Tylko jedno zdanie zapadło mi w pamięć: “Uważaj na siebie”. Ostatnio, gdy to mówiła, rozpoczął się mój koszmar. Powoli zaczęła rozpływać się niczym mgła. Wołałam ją, ale nie reagowała. Odeszła, a ja ocknęłam się. Leżałam na łóżku, a obok mnie krążyło doktorstwo.
-Kiedy…Kiedy to się stanie? -wykrztusiłam.
Marianna jakby do tej pory nie zauważyła, że wróciłam. Odwróciła się i zerknęła na mnie litościwie.
-Kochanie…
-Nie, Mamo. Ja muszę tam pójść.
-Dzisiaj o czternastej. -mówiąc to, przymknęła oczy. -Na starym mieście.
-Chciałabym zostać sama, proszę. -rodzice wyszli, a ja leżałam grzecznie, wpatrując się w sufit.
Jak to możliwe, że to wszystko dzieje się w takim tempie, a w dodatku nie mam na to żadnego wpływu? Dlaczego nie mogę w końcu ułożyć sobie życia? Na każdym kroku czyhają na mnie pozostałości wojny. Jakby jakiś grecki bóg postanowił ukarać mnie za grzechy, które popełniłam w poprzednim życiu.
Musiałam leżeć dość długo, być może przysnęłam, ponieważ, kiedy wyszłam z łóżka dochodziło południe. Wstałam i przygotowałam się do wyjścia. Po drodze kupiłam białą różę, którą położyłam na podeście przy szubienicy. Stanęłam w tłumie, żeby nie rzucać się w oczy. Antoni został wprowadzony na miejsce egzekucji i przygotowany do zbrodni. Nogi ugięły się pode mną. Rozejrzał się po otaczających go ludziach i zawiesił wzrok na mnie. Nie wytrzymałam, rozpłakałam się. On także. Jeden z żołnierzy założył na jego głowę worek. Zaczęłam drżeć mimowolnie, wręcz panikować. Szeptałam teraz to, co chciałam powiedzieć mu przez te wszystkie lata. Na jego szyję założono sznur, a następnie, spod jego nóg zabrano stołek. Prowóz zacisnął się na jego szyi, a z moich ust wydobył się niemy krzyk. Zgięłam się w pół, czując potworny ból brzucha. Dotknęłam go dłonią, na której zobaczyłam krew. Zza mojej głowy usłyszałam tylko kilka dość wyraźnych słów.
-W imieniu Polski Podziemnej skazuję Cię na śmierć za zdradę ojczyzny.

środa, 21 maja 2014

"Z piekła do raju: Rozdział XII: "Czekam na cud"

  Przed Wami jeszcze jeden rozdział(oprócz tego). Obawiam się, że po finale będzie "długo, długo nic". Nie mam nic w zapasie - brak inspiracji, zauroczenia, nic. Pusty umysł.
Mam nadzieję, że przez to nie stracę chociaż tej garstki czytelników, która jest ze mną teraz. 
Pozdrawiam,
Olienne


Rozdział XII:
"Czekam na cud"

Leżeliśmy na betonowej podłodze. Moja głowa opierała się o jego tors, czułam każdy jego oddech, każde uderzenie serca. Każda minuta zdawała się trwać wieczność. Czekaliśmy, Bóg raczy wiedzieć, na co, ale byliśmy. Im więcej czasu spędzaliśmy w ciszy, tym więcej do mnie docierało. Zaczynałam rozumieć sprawy, słowa, czyny, które wcześniej były dla mnie niezrozumiałe. W gruncie rzeczy, to wszystko co mnie spotkało nie było takie złe. Każda krzywda niosła za sobą porządną lekcję pokory. Raz byłam królową wystrojoną w złotą suknię, a innym razem żebraczką ubraną w połataną sukmanę. Nauczyłam się postrzegać wszystko z różnych perspektyw, pozbyłam się egoizmu, nauczyłam się żyć nie obok ludzi, ale razem z nimi. Nurtowało mnie tylko jedno, jak znalazł się tu Antoni. Niemożliwe, żeby był szpiegiem. Nie on.
-Antek? -mężczyzna mruknął coś pod nosem i otworzył jedno oko. Chyba wyrwałam go ze snu. -Powiedz mi, ale szczerze, co tu robisz ?
Podniosłam się i oparłam plecami o ścianę. Chciałam widzieć każdy grymas jego twarzy, być może z jej wyrazu udałoby mi się cokolwiek odczytać. Milczał. W końcu westchnął i zaczął mówić.
-Naprawdę myślisz, że zawiniłem?
-Ja już nic nie myślę, chcę tylko stąd wyjść. -usiadł obok mnie i mocno przytulił.
-Pamiętasz, gdy poszłaś pierwszy raz do szkoły, tu, w Warszawie ? -zerknął na mnie, oczekując na potwierdzenie. -Był tam nieco starszy od Ciebie Mikołaj Krynicki.
-Pamięt... -urwałam w pół słowa, delikatnie się uśmiechając. -Mój Boże, to byłeś Ty ?
Odwzajemił moją reakcję. W życiu nie pomyślałabym, że ten niski chłopiec, który na każdym kroku kombinował, jak można coś zepsuć czy spłatać figla wyrósł na tak cudownego człowieka. Swego czasu imponował mi, ale nigdy nie przyznałam się do tego. Kiedy rozmawiałam o swojej przyszłości, często przemykał mi jego obraz.
-Tyle lat Cię zaczepiałem, a Ty nawet nie raczyłaś na mnie spojrzeć. -pokręcił głową z niesmakiem.
Dzięki tej rozmowie na chwilę udało mi się oderwać od obecnej sytuacji. Wróciłam na ziemię, kiedy zaskrzypiały drzwi. Zerwaliśmy się na równe nogi, czułam się dokładnie tak, jak wtedy, gdy trafiłam na Pawiak. Tam przynajmniej rozumiałam wszystkie wypowiedzi. Sama nie wiedziałam, gdzie było gorzej. Z jednej strony bolało mnie to, że najbardziej ranią  mnie swoi, a z drugiej czułam się jeszcze gorzej, wiedząc, że tak naprawdę jestem tu sama. Niby razem z Antkiem, a jednak osobno. Chciałam rozpłynąć się niczym poranna mgła, ale cielesność nie pozwalała mi na to.
-Towarzyszu Wornajew, skujcie ją i zaprowadźcie na przesłuchanie. -ton oficera był dość łagodny, spokojny. On sam wyglądał na zmęczonego, jakby nie spał przez całą noc.
Na dłonie założono mi kajdanki i wyprowadzono na korytarz. Był zupełnie pusty, a panującą cisza mroziła ostatki krwi, płynącej w moich żyłach. Nie  czułam większego strachu, wiedziałam , co mnie czeka, a nawet już raz to przeszłam. Każda służba, czy to Gestapo czy Urząd Bezpieczeństwa miała podobny sposób działania. Skatować człowieka do tego stopnia, aby sam powiedział wszystko, co chcą usłyszeć. Tym razem miałam być twarda, nawet jeśli miałabym przypłacić  to własnym życiem.
W pomieszczeniu znajdował się duży, mahoniowy stół z dwoma krzesłami ustawionymi naprzeciwko siebie. Na nim stała lampa z odsłoniętą  żarówką, popielniczka i paczka rosyjskich papierosów. Przy stole siedział młody mężczyzna, na oko 35-letni. Miał niebieskie oczy, dość ciemne włosy i szczupłą  sylwetkę. Jego spojrzenie było zimne i oschłe. Kazano usiąść mi na drugim krześle i włączono światło.
- Zachowujecie się dokładnie, jak Gestapowcy. Lampa w oczy, przemoc, może jeszcze założycie obozy koncentracyjne? -wypaliłam.
-Towarzyszu Wornajew, zostawcie nas samych. -powiedział po chwili, wyraźnie analizując budowę mojego ciała. Wydaje mi się, że była to próba oceny stosunku naszych możliwości. Chyba doszedł do wniosku, że w razie czego, uda mu się zapanować nade mną.
Kiedy wyżej wymieniony Wornajew opuścił pokój, rozkuł  mnie i poczęstował papierosem.
-Jestem lekarzem, nie palę. -wycedziłam.
-Proszę się nie denerwować, chcę, aby ta rozmowa odbyła się w sposób kulturalny. -powiedział wręcz błagalnie.
Wydawał się być osobą słabą psychicznie, która wszystko próbuje osiągnąć “po dobroci”. Tym bardziej nie budził we mnie strachu. Nie czułam nawet respektu wobec niego.
-Nazywa się pani Klara Schiller, tak? -zapytał cicho.
-Nie. -zaprzeczyłam. -Adrianna Tłuchowska, córka Marianny i Jacka.
Westchnął głęboko i zaczął krążyć po korytarzu. Instensywnie zastanawiał się nad czymś, nie zwracając uwagi na moją obecność. W końcu zbliżył się i przykucnął naprzeciwko mnie.
-Proszę mi uwierzyć, że my znamy prawdę o pani. Zależy nam tylko na tym, żeby pani potwierdziła naszą wiedzę. -nie zwracał się do mnie per Towarzyszko, wie ein Wunder!
Uśmiechnęłam się kpiąco. Co oni mogli o mnie wiedzieć? Nie przeżył prawie nikt, kto znałby mnie przed wojną, a Ci którym darowano życie, nie mogliby mnie rozpoznać.
-Pan nie jest taki jak oni, prawda? -zapytałam głośno, prowokując go. -Pan jest mężczyzną, który boi się, a tylko u boku ZSRR może czuć się bezpiecznie, prawda? Na pewno ma pan matkę, ojca, być może żonę i dzieci. -zerknął na mnie, jakbym o czymś mu przypomniała. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale powstrzymał się. -Więc dlaczego pan to robi? Dlaczego pozbawia pan dzieci ojców, żony mężów, matki synów?
Podszedł do okna, skrzyżował ręce za plecami i wbił wzrok w szybę. Nie spodziewałam się gwałtownej reakcji z jego strony. Pod tą twardą skorupą na pewno skrywało się miękkie serce. Widziałam to w jego oczach. Tak smutnych i osamotnionych.
-Skąd… Skąd pani to wszystko wie? -wyglądał na zaskoczonego. Usiadł na krześle i ukrył twarz w dłoniach.
Zrobiło mi się go po prostu szkoda. Podeszłam do niego i położyłam dłonie na jego ramionach. Podniósł wzrok i oparł głowę o moją rękę.
-Nie jest pani Niemką, proszę powiedzieć, że nie…
Zawahałam się, ale w końcu udzieliłam mu odpowiedzi.
-Nie jestem. Byłam, ale już nie jestem…-zacisnęłam zęby, próbując pohamować napływające do moich oczu łzy, spowodowane wspomnieniami.
-Zabili moją córkę i żonę… Boże, były takie piękne. -wstał i podszedł do drzwi, po czym przekręcił klucz. -Natasza i Sonja. Sonja miała 8 lat, a oni bestialsko zabrali ją z domu, zabijając matkę na jej oczach. Zgwałcili ją…Rozumie pani? Ośmioletnie dziecko było potraktowane jak dziwka dla szwabskich ochlajusów! -wrzasnął.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Poczułam się, jakby to moje dziecko było na miejscu tej dziewczynki.
-Mogę wiedzieć, jak ma pan na imię?
-Gieorgij. -wyszeptał, otwierając barek. Nalał sobie koniaku i odwrócił się w moją stronę. -Napije się pani? Zapomniałem, lekarz. -westchnął, kręcąc szklanką.
-Gieorgij, posłuchaj, możesz nas uwolnić? Przecież nie możesz zachowywać się jak gestapowiec. -próbowałam wziąć go na litość.
-Nawet tak nie mów… Jeżeli zwolnię was przed upływem 24, będą coś podejrzewać. Jutro rano będziecie wolni. -uśmiechnęłam się i objęłam go.
-Dziękuję. -odsunęłam się szybko, czując jego zmieszanie. -Przepraszam.
Gieorgij uśmiechnął się i pokręcił głową. Osobiście odprowadził mnie do celi.
Antoni stał pod ścianą, a kiedy zobaczył mnie w drzwiach przymknął oczy i odetchnął głęboko. Kiedy wojskowy wyszedł, podeszłam do niego i mocno wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Nigdy nie cieszyłam się tak na jego widok, jak w tamtym momencie.
-Będziemy wolni. -wyszeptałam.
Zapach jego ciała obezwładniał moje zmysły, powodując, że myślami uciekałam poza mury więzienia. Chciałam znów móc biegać i szaleć ponad siły. Nie, wróć. Chciałam, żebyśmy robili to razem.

piątek, 16 maja 2014

"Z piekła do raju: Rozdział XI: Wyjazd"

Witajcie,
powoli zbliżamy się do końca historii Klary Schiller. Do opublikowania zostały tylko trzy części, które zamkną życiorys tej dziewczyny. Ale czy wszystkie zagadki jej życia zostaną wyjaśnione? A może zabierze je ze sobą aż do grobu. Zapraszam do czytania. Oto pierwsza z trzech ostatnich części.

Rozdział XI
"Wyjazd"


Był czwartek, zeszłam z nocnego dyżuru. Muszę przyznać, że była to naprawdę długa i trudna noc. Jeden z moich pacjentów odstał krwotoku wewnętrznego, musiał być operowany w trybie natychmiastowym.
Za oknem robiło się co raz jaśniej, a światło, które wpadało do pokoju sprawiało, że czułam pewną ulgę. Zza parawanu wyłoniła się dobrze znana mi postać. Uśmiechnęłam się na widok doktora Sobolewskiego, trzymającego w dłoniach kubek z parującym napojem.
-Może napijesz się kawy? -zapytał, zerkając na mnie obojętnie.
-Chętnie, dziękuję. -usiadłam, a raczej upadłam na fotel. -Sześć godzin na nogach nad stołem.
-Dziewczyny z pooperacyjnej na pewno dobrze się nim zajmą. -rzucił optymistycznie, wsypując do kubka dwie łyżeczki proszku.
-Nie wątpię. -podał mi naczynie. Otuliłam je dłońmi i uśmiechnęłam się ciepło. Było mi tak dobrze. W końcu mogłam odpocząć i porozmawiać z kimś, kto wpływał na mnie w optymistyczny sposób.
Mężczyzna zerknął na zegarek i wziął duży łyk kawy. Odstawił kubek na brzegu biurka, rzucając się w stronę starego wieszaka, na którym wisiały kitle wszystkich lekarzy pracujących na naszym oddziale. Chwycił karty leżące na biurku i prawie wybiegł z gabinetu, żegnając się ze mną.
Postanowiłam także dokończyć napój i wyjść do domu. Pogoda poprawiała się, wiosna zbliżała się maleńkimi kroczkami - ale jednak. Szłam, marząc po cichutku, żeby za chwilkę znaleźć się w swoim łóżku. Możliwe, że mijałam po drodze znajomych mi ludzi, ale byłam na tyle zmęczona, że nie zwracałam na nich uwagi. Opornie wdrapałam się na drugie  piętro kamienicy i weszłam do środka.
-Dzień dobry. -powiedziałam głośno, a Jacek odpowiedział mi jak echo.
Stał w kuchni, smażąc jajecznicę. Może był dobrym chirurgiem, ale co do jego sztuki kulinarnej, byłabym bardzo ostrożna w tym stwierdzeniu. Zapach spalenizny szybko rozchodził się po mieszkaniu razem z dymem.
-Cholera jasna! -usłyszałam zrzędzenie.
Weszłam do kuchni, gdzie zastałam mężczyznę opartego o zlew, w którym patelnia, wraz z jedzeniem, które było na niej przygotowywane, napełniała się wodą. Jacek uśmiechnął, z ironią, a ja wybuchłam śmiechem.
-Nie ma czego się śmiać, chciałem zrobić Ci śniadanie! -warknął.
-Miło mi, że tak się poświęcasz, ale nie jestem głodna. Pójdę trochę odpocząć.
Wreszcie znalazłam się w moim upragnionym łóżku. Przymknęłam oczy i odpłynęłam o wiele szybciej, niż się tego spodziewałam.
Ulice pokryte warstwą trupów, gmachy budynków rozpadają się na moich oczach. Gdzie ona jest? Gdzie jest moja Gabriela? Krzyczę, wołam jej imię biegając wokół cerkwi, ale nie odzywa się. Słyszę krzyki ludzi, którzy każą mi uciekać, bo zostanę aresztowana. W mojej głowie rozbrzmiewa tylko rozpaczliwe wołanie o pomoc w znalezieniu jej. Zamykam oczy, kucam, opierając się plecami o ścianę, chowam twarz w dłoniach. Ktoś dotyka mojego ramienia, a potem odciąga ręce od oczu. Aleksander. Rzucam się w jego ramiona i widzę nadchodzącą Ciocię. Trzyma w rękach zawiniątko. Pokazuje mi spokojną, bladziutkę twarzyczkę, kontrastującą z różowymi usteczkami. Dotykam rumianego policzka dzieciątka, które reaguje na mój dotyk otwarciem niebieściutkich oczu. Uśmiecha się, a ja zerkam na Ciocię i mocno obejmuję ich obydwoje.
Ze snu wyrwał mnie czyjś krzyk. Czułam się rozczarowana tym co się stało, ale ospale wstałam i wyszłam na korytarz.
-Spokojnie, Marysiu! -Jacek trzymał za nadgarstki, wyrywającą się Marię.
-Stało się coś? -znałam odpowiedź, nawet nie musząc słuchać tłumaczeń. Stało się i to coś bardzo złego, coś może zrujnować naszą przyszłość.
-Ada! -Marysia przytuliła mnie mocno i złożyła na policzku delikatny pocałunek. -Pakuj się, szybko! Musisz uciekać, dowiedziałam się, że UB chce Cię aresztować!
-Jak to? Za co? -wydusiłam zszokowana, nie do końca wiedząc co się właśnie dzieje.
-W jakiś sposób poznali twoją prawdziwą tożsamość… Była u mnie kobieta w średnim wieku, blondynka. Powiedziała, że Urząd Bezpieczeństwa zjawi się u Ciebie jeszcze dzisiaj. -wyciągała z szafy moje ubrania. -Mówiła to tak, jakby sama doniosła!
Zaczęłam pakować kolejną walizkę. Wpadłam w jakąś okropną histerię, której nie potrafiłam opanować. Nawet nie pomyślałam, co będzie się ze mną dziać. Przecież tak naprawdę nie miałam dokąd uciekać!
-Stop, zaczekajcie! Gdzie mam niby wyjechać? -zapytałam rozżalona.
-Michał poleci z Tobą do Anglii, Julka poleciała tam godzinę temu, żeby wszystko pozałatwiać. -zamknęła torbę i wrzuciła do mojej torebki butelkę wody. -Za pół godziny wylatujecie z bazy zorganizowanej przez Podziemie, Michaś już czeka przed klatką.
-Dziękuję Wam. -przytuliłam każde z nich po kolei. -Obiecuję, że do was wrócę albo ściągnę was do Londynu.
Moje oczy zaszkliły się od łez -ci ludzie tak mi pomogli, a ja musiałam ich zostawić. Nawet nie miałam jak się odwdzięczyć. Wyjęłam portfel, a z niego wydobyłam zakupione kilka dni temu bilety. Podałam je Marysi.
-Proszę, to dla was. -szepnęłam hamując płacz.
-Trzymaj się, kochanie i napisz do nas. -pokiwałam głową, wzięłam walizki i wyszłam.
Michał czekał w klatce. Wziął ode mnie pakunki i uśmiechnął litościwie.
-Serwus, Ada.
-Cześć… -wyszeptałam.
-Głowa do góry, jeszcze tu wrócisz. -wstawił walizki do bagażnika samochodu i otworzył mi drzwi.
Rozejrzałam się wokół, próbując zapamiętać, jak najwięcej szczegółów. Z nieba zaczął kropić deszcz. Ostatni raz spojrzałam w okno zamieszkiwanego przez doktorstwo mieszkania i podniosłam dłoń delikatnie machając. Jacek trzymał Marię w ramionach. Odwzajemnili mój gest oraz uśmiech. Wsiadłam do pojazdu i spojrzałam w kierunku sąsiedniej klatki schodowej. Stała tam ta sama kobieta, o której mówiła mama. Wydawała mi się dziwnie znajoma. W końcu dotarło do mnie, kim była. To ta sama kobieta, która nienawidziła mnie już wtedy, kiedy byłam dzieckiem.
-Możemy jechać? -Michał zerknął na mnie pytająco. W odpowiedzi szybko pokręciłam głową.
Wysiadłam z samochodu i bez chwili zawahania szłam w kierunku blondynki. Patrzyła na mnie z nienawiścią. Nie sposób opisać wyrazu jej twarzy - miałam wrażenie, że zaraz zginę z jej rąk, ale o dziwo, nie było we mnie nawet odrobiny strachu. Stałam z nią twarzą w twarz.
-Pamiętasz mnie, Klaro ? -zaakcentowała moje imię.
-Oczywiście, że pamiętam kobietę, która życzyła mi śmierci. Tą samą, która uważała, że jestem niepotrzebnym śmieciem, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć. Tą, która omamiła mojego ojca… -spojrzałam na chłopaka czekającego przy samochodzie.
-Jesteś szmatą, która powinna być na miejscu mojej córki. -prychnęła. -Nie zasługujesz na to, co Cię spotkało u tych lekarzy. To Ty powinnaś być w Łagrach, nie ona! -wykrzyczała mi w twarz. -Uciekaj, byle szybko, bo zaraz możesz umrzeć!
Pokręciłam głową i wróciłam do auta. Usiadłam na fotelu, biorąc głęboki wdech. Zerknęłam na Tłuchowskiego i pokiwałam głową, uśmiechając się smutno.
-Jedźmy… -szepnęłam.
Silnik zacharczał głośno, powodując wprawienie pojazdu w ruch. Kamienica, w której mieszkałam do tej pory oddalała się z każdą sekundą co raz bardziej i bardziej. Przejeżdżaliśmy przy cmentarzu i szpitalu, w którym pracowałam. Dopiero wtedy zaczęło docierać do mnie to, co właśnie się stało. Moja obecność narażała doktorstwo na niebezpieczeństwo, ale jak doszło do zdemaskowania? Cynthia była okropna, ale nie do końca wierzyłam, że posunęłaby się tak daleko. Gdyby to wszystko mogło być choć odrobinę łatwiejsze, prostsze.
Moim oczom ukazał się mały, szary budynek z odpadającym tynkiem.
-Zyziek czeka na Ciebie w środku. Niestety, nie mogę iść tam z Tobą i tak już węszą wokół mnie. -Michał ucałował moje policzki i wyjął walizki z bagażnika, stawiając je obok mnie. -Trzymaj się, Mała.
Skinął głową i uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam jego reakcje.
-Dziękuję. -pomachałam mu i otworzyłam furtkę.
Wokół mnie panowała zupełna cisza. Nie było tu żywej duszy, dlatego postanowiłam, że sama wejdę do środka. Zaniosłam walichy pod drzwi, zapukałam i nacisnęłam klamkę, odczuwając pewien niepokój. Mój umysł zaczynał wariować, coś kazało mi uciekać z tego miejsca, ale z drugiej strony wiedziałam, że nie mogę zostać w kraju. Skoro powiedziałam A, musiałam powiedzieć też B. Weszłam do środka - niby zwykła sień, wieszak na ubrania, stolik, na nim wazon, ale coś było nie tak. Naprzeciwko mnie stanął młody mężczyzna ubrany w zgniłozielony mundur z kilkoma odznaczeniami na piersi. Zmierzył mnie wzrokiem, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Czułam, jak zżera mnie wzrokiekm. Wbija w moje ciało szpilki - mnóstwo cienkich igiełek, które ranią moją skórę. Patrzy prosto w moje oczy, a lęk, który w nich dostrzega sprawia mu wyraźną przyjemność.
-Urząd Bezpieczeństwa. Towarzyszka Adriana Tłuchowska? Czekaliśmy na Panią. -uśmiechnął się z satysfakcją.
-Adrianna, mam na imię Adrianna. -postanowiłam być twarda i nie poddać się presji że strony wroga. Dla mnie wojna wciąż trwała i postanowiłam, że tym razem będę silna. Już nie mam niemieckich korzeni, jestem stuprocentową Polką i jestem winna ojczyźnie wolność.
-Chyba Pani nie do końca rozumie z kim ma do czynienia. -prychnął i zaczął krążyć dookoła mnie.
-Doskonale to wiem, ale nie boję się, ponieważ nie mam nic do powiedzenia. -poprawiłam go.
Moją odpowiedź wprawiła go w osłupienie. Spojrzał na mnie zdezorientowanym wzrokiem i rozchylił usta.
-Towarzyszu Dmitrij, zabierzcie ją ! -krzyknął, wychodząc za drzwi.
Zostałam siłą wyciągnięta na zewnątrz i zaprowadzona do samochodu. Wszystko co mówiłam, robiłam to w sposób pewny siebie. Gdzieś w środku czułam odrobinę strachu, ale poddałam się raz i nie popełnię tego błędu ponownie. Po chwili dołączył do nas “wielki i wszechmocny” UBek i pojechaliśmy. Zostałam wsadzona do celi w budynku przy ulicy Strzeleckiej. Przez cały dzień byłam sama. Jeden z oficerów przyszedł do mnie i próbował rozmawiać, ale nie przyznawalam się do swoje prawdziwej tożsamości. Przeprowadzono mnie do tak zwanego tramwaju. Kilka podwójnych ławek ustawiono w dwóch rzędach. W jednej z nich siedziała zakonnica. Zostałam zaprowadzona i posadzona obok niej. Kątem oka zerknęłam na nią - siostra Lucyna. Kogo jak kogo, ale jej w życiu nie spodziewałabym się w tym miejscu. Uśmiechnęłam się mimowolnie, ale siostra oczyma dała mi znak, żeby pod żadnym pozorem nie ruszać się. Siedziałam tam kilka godzin. Byłam po nocnym dyżurze, koszmarnie chciało mi się spać. Za każdym razem, kiedy zaczynałam przymykać oczy, Lucynka szturchała mnie. W końcu ściemniło się. Zostałam wywleczona i zaprowadzona do sali przesłuchań, a raczej tortur. Posadzono mnie na krześle i przywiązano ręce.
-Za każde kłamstwo stracisz jeden paznokieć. Dobrze zastanów się co mówisz. -usiadł na biurku i spojrzał prosto w moje oczy. -Jak nazywałaś się przed wojną ?
-Adrianna Tłuchowska. -chwycił kombinerkami paznokieć palca wskazującego i mocno pociągnął. Syknęłam z bólu i mocno zacisnęłam zęby.
-Kim jesteś?! -krzyknął.
-Lekarzem, kurwa! -wrzasnęłam mu prosto w twarz.
-Łapa w drzwi! -wydał polecenie.
Chwycona za ubrania, zostałam zaprowadzona do metalowych drzwi. Palce umieszczono mi pomiędzy nimi a futryną, po czym trzaśnięto wrotami. Wydałam z siebie niezrównoważony krzyk. Zadał mi jakieś pytanie, ale nie słyszałam go. Kolejny paznokieć. Nie krzyczałam, po prostu straciłam przytomność.
Obudziłam się w celi. Moja ręka była zabandażowana, chociaż nie do końca wierzyłam, że NKWD zlituje się nade mną w jakikolwiek sposób. Podniosłam się delikatnie, ale od razu zakręciło mi się w głowie. Byłam pewna, że zaraz będę wymiotować.
Drzwi skrzypnęły, jednak widziałam w nich tylko zarysy dwóch postaci. Jedna za moment zniknęła, a druga uklękła obok mnie.
-Boże, Ada, co oni Ci zrobili? -dotknął mojego policzka.
-Antoś? -uchyliłam oczu. Nie byłam pewna, że to on, ale bardzo tego chciałam. -Antoś, przepraszam…
-Nie przepraszaj, po prostu uwierz w moje dobre intencje. -pokiwałam głową.
-Wierzę. -z powrotem opadłam na posadzkę.
Wiem, że był przy mnie i to mi wystarczyło. Dbał o mnie, chociaż wiedział, że nic nie zyska. W tym momencie udowodnił mi, że zasługuje na coś więcej niż pierwszy lepszy facet.