niedziela, 2 lutego 2014

"Z piekła do raju": Rozdział VI: "I zaśniesz snem wiecznym"


 Rozdział 6
"I zaśniesz snem wiecznym"



Przysnęłam tylko na chwilę. Wszystkie wspomnienia wracały z tym samym, przeszywającym bólem, jednocześnie wyrywając mnie z tej lekkiej krainy, zwanej snem. Wszystko dokładnie pamiętałam, dzień po dniu, godzina po godzinie, każdą chwilę pomiędzy dwoma uderzeniami serca. A bywały momenty, że biło naprawdę szybko… Nie miałam prawa wyżalić się, poskarżyć. Byłam tylko nic nieznaczącą jednostką pośród miliardów, czasami niewidzianą nawet przez samego Boga.
Noc była jakby dłuższa niż zwykle. Słyszałam ujadanie psów. Znów czułam ich ślinę sączącą się z pyska wprost na moje bose stopy. Naciągnęłam na głowę kołdrę, próbując pozbyć się tego uczucia, rodem z najgorszego koszmaru. Nic nie pomagało. Na ciele miałam gęsią skórkę, a oddech na tyle przyspieszony, że dosłownie czułam, jak się duszę.
Powietrze było mroźne, a wokół leżał śnieg. Wszystkie byłyśmy w cieniutkich pasiakach. Chwila idealna na odbycie kary. Krzyk, gwar, szczekanie kundli... A my biegałyśmy wokół baraku, umierając kawałek po kawałku. Nie psychicznie, bo w ten sposób umarłyśmy już dawno, ale fizycznie. Czułyśmy jak krew zamienia się w duże skrzepy, choć tak naprawdę, było to tylko wrażenie, ale na tyle rzeczywiste, że byłyśmy w stanie w to uwierzyć. Słyszałyśmy tylko „poganianie”.
Za oknem było co raz jaśniej. Oficerki cały czas stukały o chodniki, po raz kolejny wywołując mój niepokój. Ktoś przekręcił klucz w drzwiach, co podniosło moją czujność. Wszedł do domu i znów zakluczył wrota. Pani Marianna chyba już nie spała. Przebrałam się i zeszłam po chichutku na dół, aby zbadać całą sytuację. Tak, słyszałam jej głos. Oboje byli w kuchni.
-Jacuś, dobrze, że jesteś. -przytuliła mężczyznę w zbliżonym wieku. Byłam pewna, że jest Jej mężem. -Musimy porozmawiać, usiądź.
Oboje zasiedli przy stole i zniżyli ton. Musiałam podejść bliżej, żeby cokolwiek usłyszeć.
Istniała duża szansa, że zostaniemy wyrzucone. Mało kto chciałby ukrywać oświęcimskie uciekinierki. Ta para przywróciła jednak moją wiarę w ludzi.
-Przebywa u nas kobieta z mojej celi na Pawiaku oraz Jej siostrzenica. Obie uciekły z Auschwitz i tu mam prośbę, mógłbyś załatwić im jakieś dokumenty ? Dziewczyna ma 17 lat, a Gabrysia około 50. -powiedziała błagalnym tonem.
Nie miałam pojęcia, dlaczego tak Jej na tym zależało. Byłyśmy przecież zupełnie obcymi ludźmi. Przecież już pierwszego dnia mogła kazać nam się wynosić, tak, jak zrobili to poprzedni małopolanie. Dopiero potem okazało się, że Jej historia też nie była łatwa, a ja zrozumiałam to rychło w czas. Kiedy skończyli rozmowę, weszłam do kuchni.
-Dzień dobry. -przywitałam się.
-Witaj, jak Ci na imię ? -mężczyzna uśmiechnął się ciepło, a zaraz po Nim, Jego małżonka.
-Siedemnaście tysięcy dziewięćset czterdzieści jeden. -wyszeptałam, jakby sama do siebie. Gospodarze popatrzyli na siebie z przerażeniem, a grymas serdeczności zniknął z ich twarzy. -Klara Schiller. -powiedziałam pewniej, szybko prostując mój błąd. Przez ostatnie kilka lat byłam tylko numerem – 5-ciocyfrowym numerem, którym miałam zostać do końca moich dni. Nic więc dziwnego, że nie pamiętałam, jak się nazywam.
-Usiądź, zaraz przygotuję śniadanie. -Maria położyła dłoń na moim ramieniu przyciągając mnie do stołu. Usiadłam i spuściłam głowę. Wzrok wbiłam w swój oznakowany nadgarstek, a kiedy zauważyłam, że pan Jacek patrzy, zasłoniłam go dłonią.
Już po chwili stół był zastawiony jedzeniem. Marianna bardzo się postarała - było tu mleko, świeży chleb, wędlina, nawet kiełbasa i jajka, a także trudno dostępne produkty. Jacek szybko zjadł i założył buty. Najwyraźniej gdzieś wychodził.
-Idę do Sułtana, pogadać o tych papierach. Wrócę za godzinę. -pocałował żonę w policzek i wyszedł.
Kobieta wzięła stetoskop i poszła zajrzeć do Cioci. Zostałam sama. “Pomogą nam, będzie dobrze” - powtarzałam sobie w myślach, chociaż nie do końca wierzyłam, że jest to prawdą.
Zjadłam niewiele, chociaż bardzo chciałam najeść się jak nigdy. Na pierwszy rzut oka było wiadome, że opuściłam Oświęcim - miałam 1,70 cm wzrostu i ważyłam niecałe 40 kg. Można było policzyć mi wszystkie kostki, włosy odrosły, a oczy stały się nienaturalnie duże. Byłam po prostu brzydka… Nie mam pojęcia, jak długo ślęczałam przy stole, po raz enty, próbując coś w siebie wmusić. Pan Jacek w końcu wrócił. Zadowolony usiadł na przeciwko mnie i rzucił dwie cienkie książeczki na stół. Zerknęłam na nie, a następnie na mężczyznę. Pierwszy raz od dawna szczerze się uśmiechnęłam.
-Dziękuję… -szepnęłam.
-Nie ma za co. Weź je i chodź do dziewczyn. -podążałam za nim na górę.
Pani Marysia pisała coś, a Ciocia chyba nie czuła się najlepiej - była bledsza niż zwykle i co rusz zanosiła się kaszlem. Pokazałam Jej dokumenty.
-Udało mi się załatwić to tylko w jeden sposób - Pani nazywa się Bernadetta Majewska, jest pani wdową po Wincentym oraz siostrą mojej Marysi,a Ty od dzisiaj będziesz Adrianną, naszą drugą córką.
-Dziękujemy. -wyszeptała Gabriela.
-Cieszę się, że Ci się udało. -Maria pocałowała męża w policzek i przytuliła go. -Skoro już jesteście bezpieczne, Klara, znaczy Ada pójdzie ze mną do apteki, dobrze ?
Zgodziłam się. Użyczono mi ubrań po ich starszej córce, Magdalenie, która obecnie przebywała w Anglii. Miała 24 lata i studiowała architekturę. Widziałam także Jej zdjęcia - była naprawdę piękna. Miała długie, kręcone włosy i brązowe oczy. Dowiedziałam się także, że mają syna - Michała. Był to 21-latek, bardzo podobny do matki.
Kiedy wyszłyśmy z domu, Marianna poprosiła, abym chwyciła Ją pod rękę - miało to uniknąć wzbudzenia podejrzeń. Kilkakrotnie upilała mnie, żebym pamiętała jak się nazywam i zwracała się do niej “mamo”. Apteka była niedaleko Jej domu. Weszłyśmy do budynku, którego regały wypełnione były różnego rodzaju fiolkami i butelkami.
-Poproszę penicelinę, mam tu receptę. -Maria podała farmaceutce kartkę. Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem, a ja odruchowo naciągnęłam rękaw na nadgarstek.
-Zawsze przychodziła Pani sama. -zauważyła.
-Tak. Moja najmłodsza córka przebywała u Madzi, ale kiedy zaczęła chorować, wróciła do mnie. -uśmiechnęła się i przegarnęła włosy z mojej twarzy.
-Czy to wszystko ?
-Tak, dziękuję. -zapłaciła, a po otrzymaniu reszty wyszłyśmy i popędziłyśmy do domu.
Kilka kolejnych dni praktycznie spędziłam w pokoju Cioci. Siedziałam obok niej, rozmawiałyśmy, czytałyśmy na głos. Niestety, Jej stan nie poprawił się ani odrobinę. Mimo przyjmowanych leków, nie czuła się lepiej - miałam wrażenie, że jest co raz gorzej. Dusiła się niemiłosiernie. W końcu zostałam odizolowana. Przez panią Doktor mogłam podawać Jej liściki.
Pewnego wieczoru pani Marysia przyszła do mojego pokoju. Na Jej twarzy malował się żal, zmartwienie. Usiadła na brzegu łóżka i chwyciła moją dłoń.
-Ciocia chce z Tobą porozmawiać. -uśmiechnęła się smutno.
Pokiwałam głową i poszłam do sąsiedniej sypialni. Kobieta leżąca w łóżku wcale nie przypominała krewnej, którą znałam do tej pory. Była nienaturalnie blada, zmęczona, na granicy jej siwych włosów i skóry błyszczały kropelki potu. To nie była ta sama Gabrysia, która mnie wychowała. Teraz to była Bernadetta Majewska, stojąca jedną nogą na tamtym świecie.
Usiadłam na krawędzi Jej łóżka. Przykryłam Jej dłoń swoją i uśmiechnęłam się, próbując dodać Jej otuchy.
-Przepraszam, że tak zareagowałam, kiedy przywieźli mnie do Was… Nie chciałam. -powiedziała z trudem.
-To nic, to nic. Bałaś się, a ja dopiero teraz to rozumiem.
Grymas bólu przerodził się w wymuszony uśmiech, który nadal był bolesny.
-Pani Marysia ma list, który otrzymasz po mojej śmierci… -wyszeptała.
Spojrzałam na nią znacząco - przecież sama mówiła, że nie mam prawa tak myśleć ! Przeżyła tyle, więc musi wykaraskać się z głupiego zapalenia płuc.
-Przecież Ty nie umrzesz. Jeszcze nie możesz…
Pokręciła głową i mocniej ścisnęła moją rękę. Bała się - nie wiedziała co czeka ją po tamtej stronie, a poza tym musiała zostawić mnie samą sobie.  Żadna z nas nie była pewna, jak  zachowaliby się nasi wynajemcy, gdyby coś Jej się stało. Szybko odgoniłam tę myśl. Widziałam, że ma spierzchnięte usta. Był to powód, żeby wyjść na moment i zastanowić się nad dalszym działaniem.
-Przyniosę Ci coś do picia. -podniosłam się, jednak Ona znów przyciągnęła mnie do siebie.
-Nie, już nie potrzebuję niczego. -moje oczy zaszkliły się. To było okrutne kłamstwo, złudna sytuacja, która miała za moment rozpłynąć się jak mgła. -Klarciu ?
-Tak ? -wydusiłam, łamiącym się głosem.
-Dziękuję Ci za wszystko i… kocham Cię. -przymknęła oczy.
-Ja Ciebie też kocham i to ja dziękuję. Jesteś moją drugą mamą, nie zostawiaj mnie, błagam… -mimowolnie zaczęłam szlochać.
-Nie, kochanie… Prawdziwą mamą… -westchnęła głęboko.
To było ostatnie co zrobiła. Zasnęła wiecznym snem, a ja miałam ochotę także przejść na tamten świat. Cały czas trzymałam Jej dłoń, która z każdym momentem stawała się co raz chłodniejsza, wciąż i wciąż. Umarła Mama i Marcelina, potem zamordowali Tatę i Alexandra, a teraz… Teraz nie było i Jej - mojej ukochanej Cioci. Tak naprawdę, nie była tylko ciotką. To była jakaś silniejsza więź.
Miałam wrażenia, jakby razem z nią odeszła ogromna część mnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy szloch przerodził się w głośny płacz niemal z dna serca. Uklękłam na podłodze, a głowę oparłam o Jej ramię. Po chwili w pokoju znalazła się Marianna. Usiadła obok mnie i mocno przytuliła. Po Jej policzkach też ciekły łzy.
-Ćśś… Kochanie… -próbowała mnie uspokoić. -Odeszła do lepszego świata. Nie cierpi, nic ją nie boli, nie musi patrzeć na to co się dzieje w Polsce. -urwała i zaniosła się płaczem. -Jest z Tatą i Dziadkami… -dorzuciła.
Nie obchodziło mnie to - miała być tu i teraz, przy mnie, obok mnie, ze mną. Nie mogłam zostać sama… Kochałam Ją jak mało kogo - była ze mną zawsze, kiedy było dobrze i źle, w Jej domu, u Taty, w Auschwitz i w Krakowie. A teraz ? Teraz leżała tam, na starym tapczanie, czekając na karawan. Nie… To było tylko Jej ciało, dusza znajdowała się obok mnie, w tej samej przestrzeni, dokładnie tak jak obiecywała. Koroner zjawił się niedługo - ułożył Jej ludzką powłokę na noszach i zabrał do samochodu. Zakład obiecał załatwić wszystko na jutrzejsze popołudnie. Nie satysfakcjonowało mnie to w żaden sposób. Wolałabym, żeby Jej życie było bajką, a na mnie spadły Jej kary losu. Tymczasem ja musiałam mordować się, kiedy Ona umarła…
Marianna zaprowadziła mnie na dół. Podała szklankę gorącego mleka przygotowanego przez Jacka i usiadła obok mnie, bez przerwy oplatając moje ciało. Minęło kilka godzin, a łzy dalej leciały jak groch. W końcu postanowiła coś z tym zrobić. Przyniosła kilka tabletek, które kazała mi połknąć.
Chyba pomogło, ponieważ nie pamiętam ani dalszej części wieczoru ani pogrzebu. Wiem tylko, że udało mi się z Nią godnie pożegnać. Z perspektywy czasu widzę, że było to dobre posunięcie z ich strony. W inny sposób nie poradziłabym sobie - straciłam wszystko.Dosłownie wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Serdecznie zapraszam do komentowania, nawet jeśli ma być to krytyka. Każdą wskazówkę, poprawkę biorę sobie do serca, co pozwala być co raz lepszą w tym, czym się zajmuję. Ty także możesz mi pomóc.