poniedziałek, 5 maja 2014

"Z piekła do raju": Rozdział X: "Gość'

Rozdział X
"Gość"

Wróciłam do domu w kiepskim stanie - to było zbyt dużo, nawet jak dla mnie. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale do głowy przychodził mi tylko Alexander. Od razu po przyjeździe do Warszawy do krzyża dowiesiliśmy tabliczkę z imieniem i nazwiskiem Gabrysi. Może Alexowi udało się ją odnaleźć? Przecież ich miłość była taka piękna, nie mogła skończyć się w ten sposób!
Włożyłam klucz do zamka, jednak nie mogłam go przekręcić. “Co jest?” - pomyślałam. Czyżby rodzice zapomnieli zamknąć mieszkania? Weszłam cichutko do środka. W przedpokoju w oczy rzuciły mi się dwie pary butów - damskie i męskie. Nieco przestraszona weszłam głębiej, a to co zobaczyłam w salonie sprawiło, że nie kamień, lecz głaz spadł z mojego serca. Para siedząca na fotelach wstała i podeszła bliżej, żeby się przywitać.
-Boże, Julia, Michał… -przytuliłam ich. Nie widzieliśmy się od Bożego Narodzenia! Na ich twarzach pojawiły się uśmiechy. Byli wyraźnie rozbawieni moją reakcją, ale nie przejmowałam się tym. Liczyło się tylko to, że byliśmy razem.
-Zrobię wam coś do picia. -rzuciłam radośnie i szłam w stronę korytarza.
-Nie, nie. Już sobie zrobiliśmy, usiądź, pogadamy.
Przenieśliśmy się do stołu. Michał ujął dłoń Julki i spojrzał na nią z miłością.
-Chcielibyśmy podzielić się dobrą nowiną. -byłam pewna, że zostanę ciotką. -Dostaliśmy przydział na mieszkanie w Warszawie.
-Świetnie! Kiedy się wprowadzacie? -zapytałam podekscytowana.
Teraz mieli być blisko nas - w końcu tworzyliśmy prawdziwą rodzinę, gdzie każdy mógł wzajemnie na sobie polegać. Liczyć na pomoc w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. Po raz pierwszy od tak dawna.
-Jutro dostaniemy klucze. -spojrzeli na siebie. -Moglibyśmy przenocować dzisiaj u was? -zapytali niepewnie.
Jakiej odpowiedzi się spodziewali? Przecież byli najbliższymi mi osobami. Do tej pory dzieliły nas setki kilometrów, ale one nie miały znaczenia.
-Pewnie, że tak! To mieszkanie rodziców Michała, jak mogliby was nie przyjąć? -uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. -Opowiadajcie, co tam jeszcze u was się działo.
-Dzięki Podziemiu otrzymałam, pracę w Polsce. -pochwaliła się Julia. -Będę tłumaczem w jednej z gazet.
Czułam się jak stara, samotna ciotka, która za chwilę zapyta o zaślubiny, ponieważ jej szare życie każdego dnia schodzi do dziergania na drutach maleńkich sweterków. Potrzebowałam rozrywki, a nie spokojnego życia u boku małżeństwa w średnim wieku. Państwo Tłuchowscy byli cudownymi ludźmi i wiem, że zawsze mogłam liczyć na ich pomoc, ale potrzebowałam odrobiny zabawy, ryzyka, a nie dyskusji naukowych, które mimo wszystko lubiłam. W tej kwestii nie zawsze mogłam liczyć na Florkę, która od dwóch lat była matką Elci - w całości poświęcała się macierzyństwu i medycynie. Może to był właśnie odpowiedni moment, żeby pierwszy  i ostatni raz zrobić coś szalonego?
Teraz wydaje mi się, że zmiana mojego toku myślenia była reakcją na śmierć Helenki. Ta mała dziewczynka pozwoliła mi dostrzec, jak kruche jest życie ludzkie - dzisiaj jesteś, czujesz się dobrze, kolejnego dnia odchodzisz z tego świata, zostawiając po sobie ból, cierpienie i tak zwany Weltschmerz.
Julia zerknęła na zegarek, po czym wzięła duży łyk napoju kawopodobnego - tylko taki zamiennik kawy można było nabyć w Warszawie. Poklepała narzeczonego po udzie i wstała od stołu.
-Chodź, bo zamkną. -kobieta spojrzała na mnie i z uśmiechem zaczęła tłumaczyć mi swoje plany. -Muszę iść do krawcowej, żeby uszyła mi sukienkę do ślubu, a jutro załatwimy resztę.
-O Matko, gratuluję. -uściskałam ich oboje, ciesząc się że szczęścia przybranego brata. -Weźcie klucze, bo zaraz wychodzę do Florki.
-Mówiłaś kiedyś, że urodziła dziecko, tak? -pokiwałam głową. -Przywieźliśmy trochę słodyczy, wybierz coś dla dzieciątka.
-Dziękuję. Na pewno bardzo się ucieszy.
-Lecimy, do zobaczenia wieczorem. -zniknęli za drzwiami szybciej niżli pojawili się w mieszkaniu.
Uśmiechnęłam się pod nosem i zamknęłam drzwi na zasuwkę - nie chciałam mieć nieproszonych gości w postaci Rosjan, wciąż pętających się po stolicy. Mogłoby się wydawać, że byłam tylko rozwydrzoną gówniarą, która nie potrafiła docenić tego co dostała od losu.  Potrafiła, ale była tylko człowiekiem.
Po przemyśleniu całej tej sytuacji doszłam do wniosku, że nie mam na co liczyć - może i byłam dorosła, miałam jakieś pieniądze, ale to jednak nie było dla mnie.
Obiecałam Florce, że wpadnę do niej po pracy. Odświeżyłam się odrobinę, wzięłam czekoladę i wyszłam z domu. Dopiero teraz zaczęłam zwracać uwagę na piękno stolicy, która powoli zaczynała wracać do poprzedniego stanu. Ludzie aż kipieli chęcią do pracy. Teraz w ten sposób okazywali swój patriotyzm. Na jednej z kolumn przeznaczonych do ogłoszeń wisiał plakat - czarno-biały, z dużymi napisami. Informował o premierze pierwszego powojennego spektaklu. Ostatni raz byłam w takim miejscu jeszcze przed wojną, jako niewiele rozumiejące dziecko. Bez namysłu wstąpiłam do jedynego warszawskiego teatru, gdzie nabyłam dwa bilety. Były to zielonkawe karteczki, uzupełnione czerwonymi pieczątkami, wyznaczającymi zaklepane miejsce. Dzierżyłam je w dłoni, jakby były sztabkami złota, które ktoś może chcieć mi odebrać. Każdy krok dochodzący zza moich pleców sprawiał, że zaczynałam drżeć i przyspieszać tempa, jednak kiedy ustawał, ja także zwalniałam. Do dziś nie wiem czym było spowodowane moje zachowanie. Przecież to były tylko dwie nic nie znaczące karteczki, za które zapłaciłam 120 złotych. Na tamte czasy były to dość duże pieniądze, ale bardzo mi zależało, żeby móc skorzystać z tej formy kultury. Schowałam je do portfela, ale nie poczułam się w ten sposób pewniej. Musiałam po prostu o nich zapomnieć.
Kamienica, w której mieszkała Florka znajdowała się nieopodal teatru - jeszcze niedawno na najwyższej kondygnacji budynku, okna można było składać ze szkła jak puzzle. Teraz dziury zostały uzupełnione, a zewnętrzne ściany pomalowane. Możnaby powiedzieć, że miasto znów zaczynało żyć. Była to zasługa tysięcy ludzi pracujących nad odbudową stolicy.
Weszłam po schodach i głośno zapukałam do drzwi. Otworzyła je moja przyjaciółka, a zza jej spódnicy wyglądała malutka blondyneczka.
-Cześć, dziewczyny. -weszłam do środka. Przykucnęłam przy dziecku i podałam mu zafoliowaną słodką tabliczkę. -Proszę bardzo, pani Elżuniu. -uśmiechnęłam się do niej.
Ela dokładnie obejrzała prezent, po czym spojrzała na matkę i pokazała kilka perłowych ząbków. Kiedy Florentyna odwzajemniła jej reakcję i skinęłą głową, mała podeszła do mnie i przytuliła się. Czułam się dokładnie tak, jak wtedy, kiedy po raz ostatni trzymałam na rękach Helgę i Martina. W zasadzie, ciekawe co się z nimi stało ? Mam nadzieję, że niemieccy oficerowie nie odebrali im życia i może nie dziś, nie jutro i nie za rok, ale za kilkanaście lat, po ogłoszeniu całkowitej amnestii uda nam się spotkać. Ale czy uda nam się rozpoznać ? Może miniemy się na ulicy, spotkamy w szpitalu albo w kościele, a w życiu nie przyjdzie nam do głowy, że to właśnie my.  Szybko odgoniłam to wspomnienie - przecież chciałam odciąć się od tego co było, a nie rozpamiętywać te zabliźnione rany jakimi były wspomnienia.
-Napijesz się czegoś ? -zaproponowała Florka, kiedy zdejmowałam buty.
-Herbaty, jeśli mogę prosić. Nieco zmarzłam po drodze. -odwiesiłam płaszcz i przeszłam do salonu.
Było to średniej wielkości pomieszczenie, jedna ściana zastawiona była ciemnym, wysokim regałem, pod oknem stała kanapa obita kwiecistym materiałem, a na przeciwległej ścianie dwa fotele i ława. Jak na tak trudne czasy, Krajewscy urządzili się w dość gustowny sposób.
Po chwili czajnik zaczął gwizdać, a obok mnie znów pojawiła się Elżbietka. W rączkach trzymała szmacianą lalkę - podejrzewałam, że jest ona dziełem Florentyny lub jej mamy.
-Ojej, jaka śliczna laleczka. -wzięłam ją w dłonie i dokładnie obejrzałam, próbując wykazać zainteresowanie dzieckiem. -A gdzie mamusia ją kupiła ?
-Babcia Hania uszyła. -powiedziała radośnie, szczycąc się tak pięknym prezentem.
Mogłam się domyślić, że to pani doktor Hania jest tak uzdolniona. Była to kobieta nieco starsza od Marianny, pracująca jako lekarz-ginekolog, pełniący obowiązki położnej. Jej syn walczył w powstaniu, jednak został aresztowany i wywieziony na Sybir. Od tego czasu wraz z mężem Stefanem otoczyli Florkę “prawie-rodzicielską” opieką.
-Proszę bardzo. -kobieta postawiła szklankę na stole. -Przepraszam, ale w tym miesiącu nie udało nam się nabyć cukru.
-Nic nie szkodzi, nigdy nie słodziłam herbaty. -po moich słowach jej wstyd, jakby uszedł w niepamięć. -Kupiłam dwa bilety do teatru, masz ochotę przejść się tam razem ze mną ? -zaproponowałam.
-Nie dam rady. Ktoś musi zostać z małą, szpital i tak idzie nam na rękę, że możemy ustalić dyżury w taki sposób, aby zawsze ktoś był w domu. -westchnęła, uśmiechając się smutno. -Nie gniewaj się.
-Nie, nie ma sprawy. -upiłam łyk napoju. Ciepło rozchodziło się po moim ciele, jakby ktoś nałożył na nie rozgrzany olej. Dokładnie jak w berlińskiej łaźni.
-W sobotę moja siostra bierze ślub, więc potrzebuję kreacji. -puściła mi perskie oko. -Uszyjesz mi coś ?
-O nie. -jęknęłam jak najgorszy męczennik. -Przecież wiesz, że nie potrafię szyć.
-Ekhm… jesteś chirurgiem, ciekawe co na to Twoi pacjenci. -zauważyła zgryźliwie.
-Przepraszam, ale nie potrafię zrobić z pana skóry falbanek. -zażartowałam.
-Czyli nie pomożesz mi ? -spojrzała na mnie znacząco.
Uniosłam wzrok ku niebu, uśmiechnęłam się i pokręciłam głową. Czego ona ode mnie wymagała ? Jestem lekarzem, nie krawcową !
-Jeśli pokażesz mi, jak to się robi, pomogę. -westchnęłam, nie potrafiąc jej odmówić.
-W czwartek pójdziemy kupić materiał. Pasuje Ci ?
-Tak, przyjdę do was około 11.
W mieszkaniu rozległo się donośne pukanie. Florka wstała z fotela i poszła otworzyć drzwi. Zamki zazgrzytały, a zawiasy zaskrzypiały, głośno złowróżąc. Po chwili do pokoju weszła starsza kobieta - miała ponad 50 lat, rudawe włosy i rumianą cerę. Wydawała mi się znajoma, jednak nikt nie przychodził mi do głowy. Uśmiechnęłam się wstając i poszłam w kierunku korytarza.
-Ja już pójdę. -założyłam buty oraz płaszcz.
-Dzięki, Ada. Przepraszam, że musimy kończyć to w ten sposób. -doskonale widziałam, że stała się pochmurna, smutna, może nawet odrobinę zła.
-Nie ma sprawy, trzymajcie się, dziewczyny. Do zobaczenia w czwartek. -posłałam Eli buziaka i wyszłam na klatkę.
Godzina policyjna zbliżała się ogromnymi krokami. Ulicę stawały się zupełnie puste i ciche, jakby makiem zasiał. Dokładnie tak samo, jak kilka lat temu za czasów Gestapo. Przez małe okna kamienic wydostawało się co raz mniej światła sprawiając, że atmosfera panująca na dworzu stawała się co raz mniej przyjemna. Na szczęście byłam już co raz bliżej domu. Kiedy wybiła godzina 22 stałam pod drzwiami, szukając kluczy. Moja rodzina była w wyśmienitym humorze -od samego progu słychać było salwy śmiechu. Rozebrałam się i dołączyłam do nich -siedzieli przy stole, rozmawiając o przyszłości narzeczeństwa.
-Chodź do nas, skarbie. -Maria wyciągnęła rękę w moją stronę.
Usiadłam na sąsiednim krześle i poczęstowałam się jeszcze ciepłym ciastkiem. Wiedziałam, że Maria uwielbia takie wieczory, z resztą, mi także udzieliło się to upodobanie. Wreszcie czułam się dokładnie tak, jak powinno czuć się dziecko, otoczona miłością bliskich i rodzinnym ciepłem. Po tych kilku latach zaczęłam traktować Tłuchowskich jak prawdziwą rodzinę. Można powiedzieć, że częściowo udało mi się odciąć od przeszłości, ponieważ wracała tylko nocą. Wracała w jeszcze boleśniejszy sposób niż kiedy to wszystko miało miejsce. Płakałam jeszcze bardziej gorzkimi łzami, czułam się okłamana, opuszczona, zdradzona...Byłam wtedy Bogu ducha winny dzieckiem, a mimo to zostałam ukarana. Ale teraz wszystko zaczynało wracać do normy.

Niedługo potem wykruszyłam się i położyłam do łóżka. Zastanawiałam się nad tym, kto mógł zapalić tą znicz i kim była dla niego Gabriela. Przez tyle lat byłam pewna, że cała moja biologiczna rodzina nie żyje, ale nagle zjawił się ktoś, kto zburzył tą niepewność. Pozostała po niej tęsknota i ciekawość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Serdecznie zapraszam do komentowania, nawet jeśli ma być to krytyka. Każdą wskazówkę, poprawkę biorę sobie do serca, co pozwala być co raz lepszą w tym, czym się zajmuję. Ty także możesz mi pomóc.