czwartek, 8 maja 2014

"Z piekła do raju: Stary kufer: doktor Sobolewski"


"Z piekła do raju:
Stary kufer: doktor Sobolewski"
Doktor Sobolewski dopiero co do nas dołączył, a już miałam przyjemność bliższego poznania się. Mieliśmy wspólny nocny dyżur, który chyba tylko cudem był spokojny. Antek oprócz wykonywania zawodu lekarza, wykładał także na uniwersytecie. Sprawdzał prace oddane przez swoich studentów, a ja czytałam książkę. Co chwilę komentował głośno uczniów, sprawiając, że co rusz wybuchałam salwą śmiechu.
-No zobacz, co za cymbał ich uczy, że oni takie głupoty piszą ?! -spojrzał na mnie, oczekując reakcji.
Odłożyłam lekturę i wzięłam z biurka jedną z prac. Nie było linijki nienaznaczonej czerwonym długopisem. Większość była zupełnie przekreślona, a na pierwszej stronie widniała wielka, siarczysta dwójka, która mówiła sama za siebie.
-Antek, no co Ty ? -spojrzałam wymownie na towarzysza. -Daj im chociaż tą tróję, co Ci szkodzi ?
-Zwariowałaś ? Oni będą mnie leczyć na starość. -podał mi kilka kartek z wypocinami przyszłych lekarzy. -Jeśli chcesz, sprawdź to, potem będziemy mogli porozmawiać na ten temat.
Dokładnie przeczytałam wszystko, co próbowali przekazać  i doszłam do wniosku, że na miejscu Sobolewskiego też bym ich oblała. Prace nie miały ani ładu ani składu, wyglądały jakby były pisane z jednego wzoru i notatek, zawierały nawet te same błędy faktograficzne.
-Masz rację, kto ich tego nauczył ? -zerknęłam na Antoniego. -To musiał być totalny nieuk !
Mężczyzna odłożył dokumenty i podszedł do mnie, odgrażając się przy tym za obrazę, która padła z mojej strony. Może nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale naprawdę świetnie się dogadywaliśmy.
-To ja może zrobię herbatę ? -próbowałam się ulotnić.
-Żadnej herbaty. -spojrzał na mnie poważnie.
Zaczęłam cofać się w kierunku drzwi, ale mężczyzna powtarzała każdy mój krok. Kiedy nacisnęłam klamkę, przycisnął drzwi do futryny i przekręcił klucz. Zakleszczył moje ciało pomiędzy swoim torsem a drzwiami i spojrzał w oczy. Widziałam płomyki, które radośnie igrały w jego tęczówkach. Oparł twarz  o moje ramię, jakby chciał złożyć pocałunek na szyi. Zaparło mi dech w piersiach, chyba chciałam, żeby to zrobił.
-Masz strasznie słodkie perfumy ! -rzucił głośno i oddalił się szybko, zanosząc się śmiechem.
Spuściłam głowę i zareagowałam chichotem. Przecież chciałam, żeby to zrobił, ale on… Chyba bawił się mną. Nie mogłam pokazać, że zależy mi na nim, choć odrobinkę, ciut ciut.
-Lubisz uwodzić kobiety. -obróciłam całą sytuację w żart, choć dla mnie znaczyła coś więcej. -A już myślałam, że urozmaicimy tę noc.
Odkluczyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Dochodziła jedenasta, śnieg sypał “bałwanami”, a korytarz świecił pustkami. Cichutko zajrzałam do sali Janka. Nie spał.
-Dobry wieczór. -przywitałam się z uśmiechem. -Mogę?
Pacjent skinął głową i zdjął z krzesła torbę. Odłożył na szafkę małą, grubą książeczkę oprawioną w czarną okładkę. Widniał na niej napis wyryty złotymi literami - “Pismo Święte”.
-Pan tak codziennie ? -zapytałam, obserwując ten rytuał po raz kolejny odkąd odzyskał wzrok.
-Oczywiście, jestem księdzem. -jego słowa nieco mnie zszokowały.
-O Matko, przepraszam, nie wiedziałam. Trzeba było mi powiedzieć, zwracałabym się “proszę księdza”. -spojrzałam na niego w sposób nieco karcący, może przepraszający.
-Nie ma sprawy. Jeśli potrzebowałaby pani pomocy z mojej strony, proszę mówić.
-Dziękuję bardzo. Potrzebuje pan… ksiądz… czegoś? -poprawiłam się szybko, żeby jak najszybciej móc się ulotnić.
-Nie, nic. Jeśli będę czegoś potrzebował, przyjdę do pani. -pokiwałam głową i wyszłam.
Gdzie nie poszłam, wszędzie najadłam się wstydu. Zatrzymałam się chwilę u pielęgniarek, z którymi udało mi się porozmawiać bez gafy. Po chwili dołączył do nas Antoni. Czułam, jak moją twarz oblewa rumieniec, który próbowalam ukryć za wszelką cenę.
-Adrianno, mogę Cię prosić na chwilę do gabinetu ? -musnął ręką moją dłoń.
-Oczywiście, już idę. -odwróciłam się z powrotem do sanitariuszek. -Wpadnę do was później.
Szłam posłusznie za doktorem, który co chwila sprawdzał, czy na pewno nie zginęłam gdzieś po drodze. Zostałam poproszona o usiądzenie naprzeciw mojego towarzysza, który oparł łokcie o biurko, twarz ukrył w dłoniach i zaczął się śmiać. Spojrzałam na niego pytająco, nie mając pojęcia o przyczynie jego reakcji. W końcu podniósł wzrok, próbując okiełznać rechot.
-Dlaczego uciekłaś? -wciąż byl rozbawiony.
-Wcale nie uciekłam. Po prostu poszłam zajrzeć do mojego ulubionego pacjenta. Być w  ramionach takiego mężczyzny… -rozmarzyłam się, grając w tą samą grę co Sobolewski.
-Ada. -przerwał, próbując zwrócić moją uwagę. -On. Jest. Księdzem. -wykrztusił ponownie zanosząc się śmiechem.
-Holender… -szepnęłam, powoli podzielając jego reakcję.
-Ale po co Ci ktoś taki, skoro masz mnie? -zapytał całkiem poważnie.
-O nie, mój drogi. Ja nikogo nie mam. -uśmiechnęłam się zadziornie.
-Jak to ? Ja przecież nie pytałem, czy jesteś sama, tylko poinformowałem, że ja Ci wystarczę. -wstał z fotela i stanął za mną, kładąc dłonie na moich ramionach. -Zobacz, jestem taki męski, silny, odważny, mądry, czuły, inteligentynawetniepróbujzaprzeczać. -ostatnie kilka słów powiedział, jakby był jednym wielkim zlepkiem, a z każdą cechą składał na mojej szyi delikatny pocałunek.
Nawet nie potrafiłam oszacować, jak się z tym  czuję. Z jednej strony czułam się dość dobrze w takiej sytuacji, ale towarzyszyło mi pewne poczucie winy. Znaliśmy się dopiero kilka dni, a on już posunął się tak daleko. Musiałam przerwać jego działania.
-Przestań. -powiedziałam twardo, ścierając przyjemność z mojej twarzy.
Mężczyzna ukucnął przede mną i oplótł moje dłonie swoimi. Wyrwałam je, chociaż serce mówiło mi inaczej.  Dlaczego znowu pozwoliłam, aby kierował mną rozum?
-Aduś, co się stało? -przegarnął kosmyk opadający na moją twarz.
-Nie zwracaj się do mnie w ten sposób. -głos zaczął mi się załamywać.
-Przepraszam, no ale kurcze, jesteś naprawdę cudowną kobietą, piękną, inteligentną… -pokręciłam głową z niesmakiem. -Przy Tobie coś mnie ponosi i… nie potrafię się pohamować.
-To pohamuj ! -krzyknęłam, może niepotrzebnie.
Antek wstał i wyszedł, trzaskając drzwiami. Przecież nie był jednym z tych, którzy mają w głowie tylko jedno i to samo. On tylko pragnął miłości, chciał poczuć się kochany. Był sam i ja powinnam zrozumieć go najlepiej. Byłam tylko okropną, wredną, wręcz upierdliwą i samolubną wielką panią doktor, która nie pozwoli się nikomu dotknąć, żeby przypadkiem korona nie spadła. Byłam beznadziejna. Kiedy udało mi się uspokoić poszłam go poszukać. Biegalam po całym szpitalu, ale nie udało mi się go znaleźć. Po północy zostałam wezwana na operację. I tyle go widziałam. Podobnież wrócił zaraz po tym, kiedy ja wyszłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Serdecznie zapraszam do komentowania, nawet jeśli ma być to krytyka. Każdą wskazówkę, poprawkę biorę sobie do serca, co pozwala być co raz lepszą w tym, czym się zajmuję. Ty także możesz mi pomóc.